Witam. Widziałem wiele podobnych wątków na forum ale z tego co zauważyłem to każdą taka sytuacje należy rozpatrywać indywidualnie. No więc od początku. Udało mi się z Urzędu Pracy (gdzie zarejestrowany jestem jako bezrobotny) załapać na kurs ze środków unijnych na kat. C i C+E. Szkolenie "równoległe", gdzie mam wyjeżdżone prawie wszystkie godziny na C+E mimo, że egzamin na samo C mam dopiero za 2 tyg.

Ostatnio miałem na placu manewrowym mały incydent. Podczas podjeżdżania w celu podczepienia się pod przyczepę ślizgła mi się noga na sprzęgle i szarpnęło ciężarówkę na wstecznym, a że nie zdążyłem jeszcze do końca równo podjechać to przypierdzieliłem gniazdem, do którego podczepia się jeden z przewodów elektrycznych od przyczepy, o dyszel przyczepy i się roztrzaskało. Po paru dniach dostałem telefon od właściciela OSK, że muszę oddać pieniądze za nowe gniazdo + robocizna. Instruktor w momencie podczepiania znajdował się na placu manewrowym, poza pojazdem. Raczej nie miał możliwości zareagowania, gdyż tak jak mówię, gwałtownie szarpnęło do tyłu i w ułamku sekundy było po sprawie. Ogólnie stan techniczny ciężarówki już zanim ją dobiłem, wołał i woła dalej o pomstę do nieba. Wszystkie przewody od hydrauliki pokrzywione, non stop ucieka powietrze, syczy nieziemsko, nie da się elektrycznie ustawić lusterek, opuścić szyby, nie działa retarder i wiele innych rzeczy. Przyczepa tak samo marna. I jeszcze za takiego strupa chce mnie podliczyć.

Ma prawo wymagać ode mnie pokrycia kosztów? Tym bardziej że, figuruję w urzędzie jako osoba bezrobotna? Instruktor był w szoku jak usłyszał, że tamten mi każe płacić.
Pozdrawiam.