
Egzamin mam już jakiś czas za sobą, odkąd pamiętam zawsze chciałam mieć prawko, zawsze 'ciągnęło' mnie do jazdy samochodem i miałam bardzo duża motywację. Sam kurs przebiegł bez większych problemów a za kierownicą czułam się dobrze i pewnie - i nawet jak na zupełnie początkującego kierowcę wydawało mi się, że jeżdżę dobrze - o ile można tak w ogóle powiedzieć o osobie która ma za sobą przejechane jedyne 30 godzin...
Na egzamin poszłam pewna swego, oczywiście z pewnymi obawami (czy wyczuje sprzęgło, czy nie zawale odrazu na placu itp), ale ogólnie tragedii nie było. Nerwy zaczęły się doslownie po wyjechaniu z ośrodka, i to nie z sytuacji na drodze czy niepewności ale przez...egzaminatora. Rozumiem, że egzaminator jest od tego aby informować o błędach i decydować o tym czy nasze zachowanie na drodze nie sprawia zagrożenia nam i wszystkim naokoło. Jednak zszokowalo mnie to, w jaki sposób jest to komunikowane.
Egzaminator jako człowiek jest pracownikiem państwowym. Na pewno jest człowiekiem inteligentnym, o bardzo odpowiedzialnej pracy bo koniec z końców decyduje o tym kto wkrótce będzie poruszał się w ruchu drogowym. Po takiej osobie można by było spodziewać się pewnej elokwencji, dobrych manier...jednak chyba jednak pozory mylą. Zastanawiam się czym jest to spowodowane - człowiek ten świadomie wybiera swój zawód. Wyobraźmy sobie teraz sytuację w której idziemy do fryzjera, pokazujemy mu zdjęcie fryzury która nam się podoba a ten zamiast 'nie wiem czy ten pomysł do końca jest trafiony, ale mam dla Pana / pani lepsza propozycje' mówi 'nie no proszę pana, ale pan ma za grubą gębę do tego, i łysieje Pan, w ogóle to pan sobie chyba żartuję i śmie marnować mój czas!'. Trochę dyplomacji i profesjonalizmu, szanujmy się ludzie. Każdy ma gorszy dzień, i o ile jestem w stanie zrozumieć sytuację, że egzaminator też jest człowiekiem, i może mieć gorszy dzień, to jednak przenoszenie problemów prywatnych do pracy (a już na takim stanowisku) jest totalnie niedorzeczne. Może też być poirytowany jakimś naszym brakiem umiejętności ale na litość boska, każdy kto kiedykolwiek pracował chociażby jako kelner i trafił mu się 'upierdliwy' klient wie, że trzeba zachować twarz i w sposób cywilizowany poprowadzić ewentualny dialog.
Co by się nie rozpisywać, tak, zrobiłam parę większych i mniejszych błędów, ale wolałabym usłyszeć 'manewr wykonany nieprawidłowo' czy nawet 'niestety pani umiejętności nie pozwalają na zaliczenie tego egzaminu dzisiaj' zamiast agresywnych i na koniec, po wyłączeniu kamer, seksistowskich komentarzy. Tutaj disclaimer - egzamin zdałam co prawda za pierwszym razem, ale to czego nasluchalam się podczas jazdy i na końcu w ośrodku, na tyle obrzydzilo mi chęć prowadzenia samochodem że zamiast cieszyć się zaliczeniem, długo bilam się z myślami czy wsiąść za kółko skoro jestem taka beznadziejna?
Przełamanie przyszło, stres przeszedł, jednak nadal mam to gdzieś z tyłu głowy, dzien egzaminu wraca jak najgorszy koszmar. Zastanawiam się skąd takie nieprofesjonalne podejście i czym jest ono kierowane? Jakie są wasze przeżycia?