Jestem świeżo po swoim egzaminie na prawo jazdy oczywiście ze skutkiem negatywnym... Nawet nie wyjechałem z placu.
Nie byłem nawet trochę zestresowany, wiedziałem że jeżdżę dobrze i mam wszystko opanowane.
Przed samym egzaminem miałem jeszcze 2h jazdy więc byłem już "rozgrzany" do egzaminu.
1 pytanie światła stop i płyn hamulcowy - zdane
2 łuk- słowa egzaminatora " no powiem Panu że dawno nie widziałem tak dobrze zrobionego łuku na egzaminie"
3 wzniesienie...
W piątek ruszałem z 10 razy pod 2x bardziej stromą górkę i nie miałem żadnych problemów.
Dzisiaj ruszałem na OBLODZONEJ drodze również pod tę samą górkę i jw. nie miałem żadnych problemów.
Samochód na kursie ma ok. 180tyś km przebiegu, sprzęgło chodzi dosyć twardo i bardzo dobrze czuć kiedy zaczyna łapać.
Samochód na egzaminie, wsiadam i widzę przebieg - 154km po czym wciskam sprzęgło i pierwsze wrażenie jakby go w ogóle nie było...
Spodziewałem się różnicy ale nie aż takiej...
Już na łuku musiałem lekko dodawać gazu bo samochód by mi po prostu zgasł, a na kursie zawsze pokonywałem łuk na samym sprzęgle.
Podjeżdżam pod wzniesienie, przede mną toyota, rusza koła zabuksowały aż poszedł dym (padał śnieg i temp. -3 więc było dość ślisko ) Podobno kiedy takie coś ma miejsce jest to koniec egzaminu, ku mojemu zdziwieniu Lka wyjechała na miasto...
Nie chciałem przedobrzyć jak toyota więc
-podjeżdżam i zatrzymuję się w połowie wzniesienia.
-zaciągam ręczny wrzucam jedynkę
-za 1 razem kręciłem silnik do ok. 2200obr
-zaczynam powoli puszczać sprzęgło... puszczam puszczam i nic nie łapie... już prawie odpuściłem pedał całkowicie więc dodałem lekko gazu i puściłem ręczny
-samochód podjechał z 5cm i zgasł
Druga próba
-tym razem dałem ok. 3200obr
-zrobiłem wszystko identycznie jak na kursie gdzie zawsze wychodziło mi bezbłędnie
-utrzymuje te 3200obr i powoli puszczam sprzęgło... znowu nic nie łapie nawet na sekundę nie poczułem żeby coś się zmieniło, zauważyłem że maska poszła lekko do góry wieć dodałem lekko gazu do ok. 3400obr i puściłem ręczny
- samochód znowu podjechał tym razem z 20cm i zgasł na szczycie wzniesienia
Po prostu załamałem się
Jak to możliwe że przed 20min ruszałem na oblodzonej drodze bez żadnych problemów a tutaj robiąc dokładnie to samo samochód mi gaśnie.
Nawet nie wiem co zrobiłem źle.
Egzaminator powiedział że przez 20 lat pracy nie miał takiego ewenementu jak ja

Łuk i obsługa perfekcyjnie, już przy omawianiu świateł i silnika powiedział że w końcu dzisiaj będzie jakiś egzamin pozytywny.
A tu na wzniesieniu klapa.
Jak do tej pory było zero stresu tak teraz siedzę i trzęsą mi się ręce, błędy na mieście można wyeliminować przez jazdy ale jak WYCZUĆ NOWY SAMOCHÓD w 8min bo tyle trwał mój egzamin...
Naprawdę nie mam zielonego pojęcia co teraz zrobić, nie będę dokupywał jazd no bo po co skoro w samochodzie z kursu wszystko robie bezbłędnie a tutaj nie potrafię ruszyć pod malutką górkę...