O swoim zawodzie mówią krótko: to ciężki kawałek chleba. Regularnie spotykają się z przejawami agresji. Są posądzani o złośliwość i drobiazgowość. Ich zdaniem, niesłusznie. - Traktuję prawo jazdy jak pozwolenie na posiadanie broni - mówi jeden z nich.
A to, że egzamin na kategorię B zdało w zeszłym miesiącu w Olsztynie tylko 35 proc. osób, tłumaczą: zawodzi system szkolenia kierowców.
W Wojewódzkim Ośrodku Ruchu Drogowego przy ul. Towarowej pracuje 15 egzaminatorów. Większość z nich ma olbrzymie doświadczenie w zawodzie.
- Teraz zajmuję się już tylko egzaminowaniem, ale wcześniej oprócz tego pracowałem w milicji i policji - zdradza Kazimierz Kisielewski. - Konkretnie w drogówce. Byłem naczelnikiem wydziału ruchu drogowego w komendzie wojewódzkiej.
Równie bogatym doświadczeniem zawodowym może się też pochwalić jego kolega po fachu Henryk Janiewicz, który był m.in. wicedyrektorem wydziału komunikacji w Urzędzie Wojewódzkim.
Obaj panowie od dobrych kilku lat nie pracują już na podwójnych etatach. Poświęcili się wyłącznie egzaminowaniu. Sami przyznają, że nie jest to lekki kawałek chleb. Na potwierdzenie tych słów każdy egzaminator jak z rękawa sypie opowieściami.
Od najgorszych
- Ze dwa lata temu egzaminuję młodego faceta. On popełnia błąd w ruchu okrężnym, a ja informuję go, że niestety nie zdał. On wtedy do mnie: a co ty, taki i owaki, dać ci w patrzałki! - Kazimierz Kisielewski trzyma w ręku okulary. - Spokojnie mu powiedziałem: niech pan spróbuje, ale na pewno opiszę pana zachowanie w protokole.
Henryk Janiewicz: - Egzaminuję młodą dziewczynę. Jeździ słabo i nie zdaje egzaminu. Zaczyna mnie przekonywać, że ona musi mieć prawo jazdy, bo musi dojeżdżać samochodem do szkoły. Oczywiście pozostałem głuchy na jej argumenty. No to na koniec wyzwała mnie od najgorszych.
Ale takie niemiły przygody zdarzają się wszystkim egzaminatorom. Jeden z kolegów pana Henryka i pana Kazimierza usłyszał kiedyś od nobliwej pani w średnim wieku takie oto słowa: od razu jak popatrzyłam na pana wredną gębę, to wiedziałam, że nie zdam tego egzaminu. Egzaminator miał na to zareagować: bardzo mi przykro, bo ja swojej urody nie zmienię, ale ciekawe co mi pani powie, jak na następnym egzaminie znowu trafi pani na mnie.
Panowie egzaminatorzy są jednak zgodni, że bardziej agresywni są mężczyźni, którzy nie zaliczyli egzaminu.
- Ze trzy lata temu nasz kolega został pobity - przypomina sobie pan Kazimierz. - A przecież to nie jest tak, że my specjalnie, złośliwie oblewamy ludzi na egzaminach.
Henryk Janiewicz przegląda swoje protokoły.
- Choć rzeczywiście wiele osób nie zdaje egzaminu. Dzisiaj egzaminowałem 14 osób. Zdały dwie - mówi.
Dziękuję panu!
Na co dzień nie jest jednak aż tak źle. W październiku praktyczny egzamin na kategorię B zaliczyło pozytywnie 35,4 proc. zdających, przy czym tzw. zdawalność egzaminu na placyku to 55,6 proc., a egzamin w ruchu miejskim zdało 63,7 proc. kandydatów na kierowców.
- My nie możemy wypuszczać na ulice potencjalnych morderców - zauważa Kazimierz Kisielewski. - Traktuję prawo jazdy jak pozwolenie na posiadanie broni. Tak jak nie każdy musi mieć pistolet, tak samo nie każdy musi mieć prawo jazdy. I broń, i prawo jazdy mogą być śmiertelnym narzędziem w niepotrafiących się nimi posługiwać rękach. Na szczęście niektórzy zdający sami zdają sobie z tego sprawę. Egzaminuję faceta koło 40. Jeździ naprawdę dobrze. Mówię mu na koniec: gratuluję, to była bardzo przyjemna jazda. A on mi na to: ja już piąty raz u pana zdaję. Po każdym oblanym egzaminie doszkalałem się. I wie pan co, mówi ten zdający, jestem panu wdzięczny, bo teraz wiem, że mogę wziąć na bezpieczną przejażdżkę całą rodzinę.
Centymetr czy dwa
Egzaminatorzy przyznają, że przyszłym kierowcom największe trudności sprawia jazda po łuku. Ale czy sami poradziliby sobie z manewrami, które na placyku muszą wykonać przyszli kierowcy?
- Niech pani nie żartuje - uśmiecha się Henryk Janiewicz. - Starem z przyczepą jeżdżę bez problemu po łuku.
- Nieraz w soboty przychodzimy do ośrodka, żeby poćwiczyć te wszystkie manewry - dodaje Kazimierz Kisielewski. - Raz do roku każdy z nas musi zdać egzamin na placu manewrowym.
Panowie z WORD-u przyznają, że nieraz słyszeli legendy o swojej złośliwości i drobiazgowości.
- Zarzuca się nam, na przykład, że potrafimy nie zaliczyć komuś egzaminu za to, że na placyku zatrzymał samochód o centymetr czy dwa za daleko od linii stopu - podaje przykład pan Kazimierz. - To bajki. Tak samo jak to, że potrafimy mierzyć tę odległość linijką. Mamy już tak duże doświadczenie, że po prostu wiemy, kiedy ta odległość jest rzeczywiście niezgodna z przepisami. I nie potrzebujemy do tego linijki.
Proste jak egzamin
- Przede wszystkim trzeba się zastanowić, dlaczego społecznie źle oceniany jest egzamin na kategorię B, a o kategoriach C i D nikt nic nie mówi? - pytają obaj egzaminatorzy.
I sami odpowiadają: kierowcy, którzy zdają na kategorię C i D, potrafią już jeździć. Niestety, kandydaci na kategorię B są bardzo często nieprzygotowani. Przekonują, że mamy po prostu zły system szkolenia przyszłych kierowców.
- Czasami słyszę od zdającego, że stres go paraliżuje i dlatego nie zdał. A prawda jest taka, że stres paraliżuje tylko kogoś kto jest nieprzygotowany do egzaminu. Obecnie najłatwiejszy egzamin prawo jazdy to właśnie ten na kategorię B - zaznacza Kazimierz Kisielewski. - Zestaw pytań obowiązujących na egzaminie teoretycznym jest z góry znany. Manewry na placu są ćwiczone godzinami na kursie. Nawet trasy egzaminacyjne na mieście mają z góry ustalony przebieg.
Farsa na kursie
Pan Kazimierz i pan Henryk przekonują, że same zasady egzaminowania nie należą u nas do najtrudniejszych i przytaczają historię, jaka przydarzyła się ich koledze.
Zdawała u niego Polka, na co dzień mieszkająca w Londynie. Radziła sobie całkiem dobrze. Zdała. Po egzaminie przyznała jednak, że przyjechała do rodzinnego kraju tylko po to, żeby przystąpić do egzaminu na kategorię B. W Londynie oblała siedem razy. Tyle tylko, że u nas wielokrotne podejście do egzaminu to żadna nowość.
- Pamiętam panią, która zdawała 22 razy - dodaje Henryk Janiewicz.
- Niedawno nie zdał u mnie mężczyzna, który do pierwszego egzaminu na kategorię B podchodził w 1979 roku - przyznaje Kazimierz Kisielewski.
Zdaniem egzaminatorów, zmiany zasad egzaminu na kategorię B, które prawdopodobnie zaczną obowiązywać od stycznia przyszłego roku, to krok w dobrym kierunku. Nie wpłyną one jednak zasadniczo na poprawę sytuacji, bo pies jest pogrzebany w samym systemie kształcenia kierowców.
- Kierowca musi wyjeździć na kursie 30 godzin, nawet jak tych godzin będzie 40 czy 50 to i tak może to nie załatwiać sprawy - uważa Henryk Janiewicz. - Przecież korki w Olsztynie są już tak duże, że często efektywny czas jazdy podczas jednej lekcji to 10 minut. A bywa też tak, że kursant siedzi w samochodzie, a instruktor załatwia coś na poczcie albo robi zakupy w sklepie.
Pan Henryk ma też inne argumenty.
- Wykłady teoretyczne w niektórych szkołach nauki jazdy są prowadzone pod testy. Tymczasem z testami kursant powinien zapoznawać się dopiero pod koniec kształcenia - przekonuje. - Egzaminy wewnętrzne prowadzone przez szkoły to także farsa. Instruktorzy dopuszczają do prawdziwego egzaminu osoby do tego zupełnie nieprzygotowane. No i potem nie ma co się dziwić, że wiele osób nie zdaje.
Z BMW-u na placu
Egzaminatorzy podkreślają, że aby zdać egzamin, trzeba swoje wyjeździć. To, ich zdaniem, prosta i jedyna skuteczna recepta na sukces. W Wojewódzkim Ośrodku Ruchu Drogowego wszyscy znają historię, która potwierdza ich słowa. A było tak...
Na egzamin, gdzieś spod Olsztyna przyjechała z matką młoda niepełnosprawna dziewczyna. Nie miała ręki. Niepełnosprawni mogą zdawać egzamin na swoich, przystosowanych do ich potrzeb samochodach. Ta dziewczyna miała zdawać na BMW. Zgromadzeni na placu manewrowym egzaminatorzy byli pełni obaw, czy da radę. Jej samochód ledwo mieścił się między liniami na placyku. I co się stało? Zdała egzamin śpiewająco. Dlaczego?
- Bo swoje wyjeździła i na egzamin przyszła przygotowana - kończą egzaminatorzy.
Źródło: Gazeta Olsztyńksa, Portal wm.pl
http://www.wm.pl/Index.php?ct=olsztyn&s ... &id=790659 8)