Egazamin kat.B zdany po 12 latach

W tym miejscu zamieszczamy posty związane z egzaminami

Moderatorzy: ella, klebek

Egazamin kat.B zdany po 12 latach

Postprzez Stach » niedziela 07 kwietnia 2013, 02:11

Dziś zaliczyłem z wynikiem pozytywnym egzamin na prawo jazdy kat.B. Egzamin miał miejsce w Łodzi w ośrodku przy ulicy Smutnej (nomen omen).
Cieszę się bardzo, ale przy tej okazji nasuwa mi się kilka refleksji na temat interpretacji przepisów Kodeksu drogowego i sposobu szkolenia kierowców w auto-szkołach z perspektywy lat...
Zaczynając od początku:
Kurs zrobiłem 12lat temu. Jednocześnie na kategorię A i B. Zależało mi głównie na tej pierwszej, więc po zdaniu prawka na motocykl (za pierwszym razem) i trzykrotnym oblaniu "samochodu" zaniedbałem kategorię B. Żałuję tego do teraz, ale mniejsza z tym...
Niedawno postanowiłem dokończyć niezałatwioną sprawę i uzyskać prawo jazdy na samochód. Bycie obwożonym przez Żonę lub znajomych w sezonie zimowym stało się dla mnie despektem nie do zniesienia.
Odnalezienie zaświadczenia o ukończeniu kursu i badań lekarskich w archiwach łódzkiego Wydziału Komunikacji było trudniejsze niż myślałem. Powodem była przeprowadzka z ul. Zachodniej na Smugową, która wprowadziła zamęt w powierzonej wydziałowi dokumentacji, ale udało się - moje dokumenty zostały ponownie przesłane do WORD'u.
Udałem się do autoszkoły, gdzie po konsultacjach zdecydowałem się na kurs od podstaw. Było to logiczne, gdyż w miedzy czasie znacząco zmieniły się przepisy dotyczące przebiegu egzaminu.
W trakcie kursu okazało się, że większy nacisk musiałem położyć na "oduczenie się" nawyków motocyklowych niż na poznanie techniki jazdy "katamaranem".
Dla jasności dodam tylko, że motocykle które preferuję to żadne "ścigacze", a raczej weterany którym szaleńcza jazda na jednym kole jest zupełnie obca.
Nauka na kursie szła mi dobrze. Przy okazji dowiedziałem się o wielu przepisach, o których nie miałem bladego pojęcia :lol: .
Egzamin teoretyczny zadawałem już według nowych zasad.
Nasłuchałem się opowieści o tym, jak bardzo jest trudny, więc byłem przerażony.
Okazał się banalny!!! Aż nie mogłem uwierzyć. Według mnie "teoria" 12 lat temu była trudniejsza.
Większość pytań wynika bardziej z logiki niż wiedzy i każdy kto przeczytał choć raz kodeks drogowy nie powinien mieć z nimi problemów.
Pierwszy egzamin praktyczny (w tym cyklu zdawania) miałem w połowie lutego oblałem z tak prozaicznego powodu, że aż wstyd mówić - nie potrafiłem odpalić samochodu "bez kluczyka"!!!
Całkowicie zgłupiałem gdy na egzaminie wsiadłem do samochodu (Swift) bez stacyjki :shock: . Dałem się ponieść panice i zakończyłem egzamin nie przejechawszy nawet centymetra!!! Upokorzenie było przytłaczające...
Tu moja pierwsza refleksja - wiem, że to wyłącznie mój błąd, ale dobrze by było, gdyby mój instruktor omówił sposoby obsługi różnych typów tego samego modelu samochodu. Po niewczasie sprawdziłem zasoby youtube'a - szkoda, że nie wpadłem na to wcześniej.
Drugi egzamin (pozytywny):
Co do zadań na egzaminie - 12 lat temu manewry (parkowanie itp.) odbywały się na placu. Miało to ten plus, że nie istniał stres związany z zagrożeniem uszkodzenia cudzego samochodu. Minusem była ściśle określona wymiarami stanowisk powierzchnia do manewrowania. Znane były opowieści o egzaminatorach biegających z linijką :lol: .
"Na mieście" sytuacja jest bardziej dynamiczna i margines błędu jest wg. mnie dużo większy.
Problemem jest tylko ew. skutek błędu i stres z tym związany.
Przyznam szczerze, że wolałem robić "parkowanie" na placu...
Tak czy inaczej parkowanie w zaspach śniegu poszło jak po sznurku...
Co do samej jazdy - trafiłem na bardzo "ludzkiego" egzaminatora, który oprócz oceny mojej jazdy udzielał mi wskazówek i tłumaczył na co zwracać uwagę. Momentami czułem się jak na kursie, a nie egzaminie.
Powiedział mi między innymi, że kurczowe trzymanie się prawej strony jezdni lub prawego pasa jest błędem. Te zasady (rugując moje motocyklowe doświadczenia) usilnie wpajano mi na kursie.
Egzaminator "opieprzył" mnie gdy na skrzyżowaniu z klikowa pasami do jazdy na wprost, zająłem skrajny prawy, twierdząc (słusznie) że utrudniam ruch, uniemożliwiając stojącym za mną skręt w prawo.
Kolejny "zgrzyt" między tym czego uczono mnie na kursie, a co było na egzaminie, to podejście do pieszych.
Mój instruktor wręcz histerycznie reagował na każdego pieszego zbliżającego się do przejścia dla pieszych. W czasie kursów notorycznie hamował za mnie gdy tylko widział, że ktokolwiek zbliża się do pasów.
Próbowałem podobną technikę stosować na egzaminie, ale egzaminator szybko wybił mi ją z głowy stwierdzając (znowu słusznie), że mogę tym sposobem spowodować zagrożenie.
Kolejną sytuacją była drobna "grzeczność" jaką wyświadczyłem osobie parkującej w wąskiej uliczce.
Na kursie uczono mnie, że jeśli przepisy są po mojej stronie, to jadę "choćby w mur".
Na innej wąskiej i zaśnieżonej uliczce przez niezgułę jadącą pod prąd byłem zmuszony do jazdy po chodniku, co również nie zostało uznane za błąd - wręcz przeciwnie(!). W podobnej sytuacji mój instruktor nakazywał zatrzymanie i oczekiwanie na reakcję kierowcy drugiego pojazdu.
Później było przekroczenie prędkości - i to znaczne - ok. 70km/godz przy zakazie 40km/godz, w sytuacji wyprzedzania z nieprzewidzianym elementem zagrożenia, uznane za godne pochwały (!!!).
Konkluzja z luźnej rozmowy z egzaminatorem była taka, że większość sztywnych zasad blednie w obliczu najważniejszej - bezpieczeństwa. Przy czym nie oznacza ono skrajnie asekuracyjnej jazdy i sztywnego trzymania się przepisów, bo kolejną ważną zasadą (zaniedbywaną przynajmniej przez instruktora mojej autoszkoły) jest "nie utrudnianie życia innym".
Na egzaminie musiałem szybko przypomnieć sobie zasady, których próbowałem się pozbyć :lol: .
Mam świadomość, że gdyby nie postawa egzaminatora, mój egzamin powinien skończyć się wynikiem negatywnym. Sam jestem w stanie wymienić co najmniej kilka sytuacji(oprócz powyższych), w których nie jechałem zgodnie z przepisami. Przyznam szczerze, że nawet wracając do ośrodka, byłem pewny, że nie zdałem. Wynik był dla mnie zaskoczeniem.
Wiem, że egzaminatorzy bywają różni. Ja trafiłem na człowieka, który zamiast czepiać się szczegółów, skupił się na całości. W rozmowie po egzaminie przyznał, że system szkolenia i egzaminowania nie jest idealny.
Stwierdził, że lepszy jest umiejący improwizować kandydat z olejem w głowie niż "matoł" kurczowo trzymający się przepisów.
Chwała mu za to!
Dla mnie to człowiek, który nie rozminął się z powołaniem.
Życzę wszystkim zdającym egzaminatora z takim podejściem do egzaminu.
Z perspektywy czasu jaki upłynął od momentu gdy zdawałem po raz pierwszy, mogę stwierdzić, że kiedyś było łatwiej...
Nie zmieniło się jednak podejście do szkolenia kandydatów - nowi kierowcy uczeni są bardziej jak zdać egzamin, niż jak poruszać się po drogach.
Stach
 
Posty: 2
Dołączył(a): sobota 06 kwietnia 2013, 22:21

Re: Egazamin kat.B zdany po 12 latach

Postprzez Borys68 » niedziela 07 kwietnia 2013, 10:40

Bardzo ciekawy wpis. Miło było przeczytać.
Borys
PJ ("1.06"; "78") odebrane 4.V.2009
Borys68
 
Posty: 1057
Dołączył(a): czwartek 23 kwietnia 2009, 06:22
Lokalizacja: Warszawa-Bielany, Rzeczpospolita Polska

Re: Egazamin kat.B zdany po 12 latach

Postprzez lith » wtorek 09 kwietnia 2013, 00:49

Na fajnego egzaminatora trafiłeś, pewnie wielu jest takich. Instruktorzy jednak muszą przygotować kursanta też na spotkanie z takim, który będzie jego zupełną odwrotnością. Przy normalnym egzaminatorze szybko można się zorientować czego od nas oczekuje i wyluzować nieco. Za to w druga stronę- jak trafisz na służbistę to możesz nie mieć okazji :wink:
Avatar użytkownika
lith
 
Posty: 7569
Dołączył(a): niedziela 17 maja 2009, 21:09
Lokalizacja: E-g/Gda

Re: Egazamin kat.B zdany po 12 latach

Postprzez szerszon » wtorek 09 kwietnia 2013, 08:31

Zachowanie egzaminatora było zbieżne z tym , czego uczono mnie na kursie i czego ja uczę kursantów.
Czyli nic na siłę.
szerszon
 
Posty: 16316
Dołączył(a): sobota 11 lipca 2009, 15:03

Re: Egazamin kat.B zdany po 12 latach

Postprzez Stach » piątek 12 kwietnia 2013, 23:50

Kilka dni temu byłem u swojego instruktora, aby przekazać swoje doświadczenia z egzaminu.
Wyraził niepochlebne zdanie o egzaminatorze. Stwierdził, że miałem "więcej szczęścia niż rozumu". Najgorsze jest to, że może mieć rację :) . Wymienił mi kilkanaście błahych powodów niezdania egzaminów przez jego byłych kursantów, wśród których były manewry, które mój egzaminator uznał za dowód mojego "opanowania sztuki jazdy".
Mój stosunek do pj kat. B jest bardzo pragmatyczny, więc nie wnikam w szczegóły jakości szkolenia. Gdyby nie wcześniejsze doświadczenia w ruchu drogowym, bałbym się wyjechać sam na miasto po 30godz. jazd na kursie.
Swoją drogą - dopiero teraz zacząłem rozumieć tych wszystkich "puszkarzy", którzy napsuli mi krwi gdy jeździłem na dwóch kołach. Będąc zamkniętym w tej puszce, faktycznie można wielu rzeczy nie zauważyć...
Stach
 
Posty: 2
Dołączył(a): sobota 06 kwietnia 2013, 22:21


Powrót do Egzamin na prawo jazdy

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 50 gości