Przede wszystkim cześć wszystkim, tu krzysiek. Opisze wam bardzo krotko sytuacje, w wyniku ktorej zawalilem swoj egzamin na prawko :(
Ladnie zrobilem luk (jego najbardziej sie obawialem), wzniesienie przez problemow; zaczelo sie miasto. Po okolo 20 min. bezblednej jazdy dostalem polecenie skretu w lewo na skrzyzowaniu. Skrecam w lewo i w tym momencie.. dzwoni telefon. Nie moj! Egzaminatora. Gosc odbiera, gada, mowi ze nie moze gadac. :) A ja w tym czasie skrecam w lewo. W lewo, w lewo... i jak debil, zawracam! Gosc odklada telefon, ja nie wiem co sie stalo, co ja k** zrobilem?! Pech chcial, ze to bylo skrzyzowanie z sygnalizacja kierunkowa. Oblalem, gosc mi na pocieszenie powiedzial, ze to byl najglupszy blad jaki w zyciu widzial i ze poza tym bylo wszystko OK.
I teraz zastanawiam sie, na czym stoje. Musicie wiedziec, ze w ciagu ostatnich kilku dni przed egzaminem cwiczylem przede wszystkim zawracanie (chcialem je umiec 100%) i widocznie weszlo mi w obieg dosc mocno. Inna sprawa, ze moze nie pogubilbym sie tak bardzo, gdybym nie zostal wytracony z rytmu. Co o tym sadzicie?