Witam:) Kiedyś już ujawniłam się na tym forum przeżywając załamanie po pierwszych jazdach;) No i w sumie na obecnym etapie zaczynam żałowac, że nie zrezygnowałam wtedy.
Jestem osobą, która się wszystkim przejmuje i całą tą sprawę biorę bardzo emocjonalnie, poza tym moja ambicja cierpi, że nie potrafię sobie z tym poradzić.
Cztery egzaminy w plecy.
Pierwszy na mieście na głupim błędzie.
Dwa na łuku.
Przed ostatnim czułam się naprawdę super przygotowana i wiedziałam, że jeśli mnie stres nie zje na łuku to zdam. Instruktor mnie chwalił i sam się dziwił jak to możliwe, że nie zdalam jeszcze. I zrobiłam plac ekstra, i jeździłam po mieście, zapowiadało się fajnie, bo noga mi na sprzegle chodziła, ale nie było najgorzej;) Nie przewidziałam tylko jednej rzeczy- że ktoś uderzy we mnie. No naprawdę nie wiem jakie szczęście trzeba mieć w życiu. Egzaminator od razu powiedział, że to nie moja wina i mogłam sobie wybrać, albo szlus, albo po wszystkim wracamy po nowy samochód i kontynuujemy, więc stwierdziłam, że spróbuję. Ale to już był zmarnowany czas. Wspomnienie walącej we mnie cięzarówki, czekanie na policję, spisywanie, dmuchanie, nieco mnie wybiło z rytmu i poległam znów na głupim błędzie, którego nie mogę sobie wybaczyc:( Zwłaszcza, że zostały mi ze 3 manewry do końca.
Dzis zapisując się na kolejny zostałam jeszcze nastraszona przez pana w okienku tym, że kończy mi się ważność starej teorii i to juz chyba ostatni raz zdążę. Jakbym nie wiedziała.
Jestem na etapie,w którym wydaje mi się już, że to absolutnie niemożliwe do zrobienia, tyle zmiennych musi współgrać! Na razie mam straszny żal do siebie za wszystkie te błędy i w ogóle za ten pomysł, że zachciało mi się jeździć, a mogłam sobie za te pieniądze kupić fajny rower;)
Nie wiecie nawet jak Wam zazdroszczę, wszystkim, którym się udało. I zastanawiam sie jak w tytule- ileż jeszcze można to ciagnać, te nerwy, stres, masę pieniędzy?