gwrnet napisał(a):Powiedzmy sobie szczerze tekst typu "dasz sobie radę" mówi większość instruktorów swoim kursantom na koniec kursu i to jest ich cała "profesjonalna" ocena poziomu Twoich umiejętności.
No to ja znam zupełnie inne opowieści, a mianowicie o instruktorach, którzy specjalnie mówią, że:
1) Nie dopuszczą do egzaminu wewnętrznego, bo "nic nie umiesz"
2) Nawet jak dopuszczą i wystawią zaświadczenie, to "i tak nie zdasz".
Spora część robi to po to, bądźmy szczerzy, aby wyciągnąć pieniądze - bo sorry, ale jeśli znajoma zdała za drugim razem prawko, to czy można powiedzieć, że nic nie umie? Była w tej samej szkole, co ja kiedyś i taktyka się nie zmieniła, jak słyszę takie opowieści.
Ale co do tematu - miałam bardzo podobny problem. Ale właśnie od początku. Już nie będę wymieniać nazw miast, czy szkół - jedynie w temacie o WORD Zielona Góra napisałam, że egzamin zdałam, tak więc można się domyślić wielu rzeczy - a kto zechce, to i tak sobie dopowie. Tak więc nie wymieniając już nazwy miasta i szkoły, zapisałam się na kurs 4 lata temu (maj 2008 rok bodajże) do szkoły, która się cieszyła renomą, miała wysokie wyniki, ogólnie kupa znajomych tam poszła. I teoria ok, ale zaczęły się jazdy. Z dzisiejszego punktu widzenia wiem, że po prostu byłam młoda i głupia - na instruktora wybrałam sobie młodego gościa... Już nawet nie pamiętam dokładnie, co mną kierowało - chyba to, że jego pani w sekretariacie mi poleciła. I szczerze - nic porządnego się nie nauczyłam. Jazda z nim to był stres, nie rozumiałam wielu podstawowych rzeczy, takich jak zmiana biegu - bo on wychodził z założenia, że załapię to po 3 godzinach i nawet porządnie nie tłumaczył. Druga sprawa - rzadkie jazdy. Naprawdę bardzo rzadkie, jedna godzina na tydzień...? Przepraszam, ale co to jest. I dopiero po latach zrozumiałam, że to był błąd, bo trzeba było postawić na swoim i mówić, że chcę więcej jeździć. Nie chciał w ogóle, żebym jeździła po Zielonej Górze, bo "nie poradziłabym sobie". Co więcej z tymi jazdami to była ciekawa sprawa, że dla innych kursantek jakoś miał czas, tylko dla mnie nie. Podczas gdy to były moje pierwsze godziny za kółkiem w ogóle, byłam kompletnym laikiem - a koleś nie poświęcał czasu na naukę. W końcu jazda po Zielonej Górze... I wielki stres i płacz. Nie chcę się wdawać w szczegóły, bo w zasadzie to była pierdółka, której dokładniej już nie pamiętam, ale spanikowałam, a dodatkowo ciągle słyszałam, że ja się nigdy nie nauczę jeździć, wieczny krzyk, zamiast tłumaczenia. Po kilku rozmowach z różnymi ludźmi zrozumiałam, że to jest taktyka tej szkoły - aby mieć wysoką zdawalność, po prostu "wykopywali" tych, co sobie gorzej radzili - bo wiem, że nie tylko ja byłam w takiej sytuacji. W każdym razie skończyło się to na tym, że przeniosłam papiery do innej szkoły i podziękowałam, kontynuując kurs w innej szkole (a wraz ze mną koleżanka, która była w podobnej sytuacji). Dziś natomiast wiem, że ten facet już nie uczy w tej szkole, prawdopodobnie nie jest instruktorem w ogóle. Ale nieważne. Dokończyłam kurs z innym instruktorem, w innej szkole - i to było nieporównywalnie coś lepszego. Facet po 30, bardzo miły, cierpliwy, jeśli krzyczał, to tylko wtedy, gdy zrobiłam totalną głupotę. Ukończyłam kurs bez problemu, jazdy miałam często, dodatkowo jeszcze wykupiłam godziny przed egzaminem i... Porażka. Na łuku. Dodam, że tak było 3 razy. Po trzecim razie to był już chyba styczeń 2009 rok - zima, w dodatku matura za pasem i postanowiłam odłożyć to wszystko na bliżej nieokreślony termin, bo też szkoda mi było pieniędzy wydawać.
I ten bliżej nieokreślony termin to były tegoroczne wakacje - zaoszczędziłam pieniądze ze stypendium, obroniłam licencjat i zaraz po tym poszłam jeszcze raz na kurs, tym razem zupełnie gdzie indziej, ale z opinii znajomych szkoła wydawała mi się w porządku - o, jeszcze dodam, że wszystko było w cenie, to też było ważne. Zarówno podręczniki, jak i badania lekarskie - bo w tej pierwszej szkole było tak, że jeszcze dodatkowo się za to płaciło, niezależnie od ceny kursu : / Na dzień dzisiejszy niby zmienili taktykę, bo teraz jest to w cenie kursu, ale 4 lata temu było właśnie tak. Ukończyłam teorię, czas na instruktora. Z racji, że szkoła była duża, a instruktorzy mieli pozapychane terminy, to wybrałam tego, do którego dostałam numer od właściciela OSK, bo miał wolne miejsca. Okazało się, że też młody facet, ale z trochę innym nastawieniem. Przynajmniej początkowo. Do połowy kursu to "bywało różnie" - też dochodziło do tego, że zaczęłam bać się jazd, że nie chciałam na nie iść, bo "znowu zrobię coś nie tak" i znowu będzie darcie się (niepotrzebne, ale to jeszcze do tego dojdę). I znowu było to, że za rzadko chciał jazdy. Tym razem się nie dałam i powiedziałam, że jeśli tak chce mnie ustawiać, to dziękuję i prawdopodobnie zmienię instruktora. On chyba się tym przejął, bo nieoczekiwanie zadzwonił i powiedział, że nie ma czasu w najbliższych dniach, ale może zechcę pójść na godzinę jazdy z koleżanką, która akurat ma czas. Zgodziłam się i... Przełamałam kryzys. Pani bardzo spokojna, miła, fajnie mi się z nią jeździło, mimo, że to inne auto, sprzęgło, itd. Pochwaliła mnie nawet i tym samym mój instruktor ten "główny" zmienił nastawienie. No i moje się też zmieniło. Z tą panią jeździłam jeszcze kilka razy, bo chciałam mieć egzamin przed rokiem akademickim. Cóż, nie udało się to jednak - termin na teorię i praktykę miałam 15 października. Ale w tym czasie zdawała ze mną dziewczyna z mojego kursu, która miała tego samego instruktora. Mówiła mi o podobnych doświadczeniach - a mianowicie, że gościowi nie dało rady dogodzić - albo coś robiło się za wolno, albo za szybko. Nie zdałam na mieście - nie ustąpiłam rowerzyście, choć sam egzaminator pochwalił mnie, mówiąc, że mam dobrą technikę, że po prostu to był niefart i musiał mnie tym samym oblać. Powiadomiłam o tym mojego instruktora - zero reakcji. I to mam mu za złe. Nie zależało mu widocznie na dodatkowym zarobku w postaci wykupienia dodatkowych godzin

Dlatego dodatkowe godziny wykupiłam w jeszcze innej szkole, u innego instruktora. Ten również mnie pochwalił, że dobrze radzę sobie z autem, zwłaszcza, że sprzęgło było takie sobie. Nie zdałam jeszcze dwa razy, obydwa egzaminy na łuku. Wykupiłam jeszcze 5 godzin w tamtej, no czwartej szkole, jakby nie patrzeć i w sobotę się udało

Tak więc jaki jest morał z tej historyjki? A mianowicie taki, żeby się nie poddawać. Moje rady dla kogoś, kto nie mógł sobie poradzić, tak jak ja:
1) Jeśli nie miałeś/miałaś w ogóle kontaktu z samochodem - śmiało mów o tym instruktorowi, pytaj o wszystko, w końcu jest od tego, aby uczyć!
2) Staraj się jeździć jak najczęściej - przynajmniej dwa razy w tygodniu. Niestety, jedna godzina tygodniowo to za mało.
3) Ośrodek o największej zdawalności =/= najlepszy. Najlepiej popytać znajomych. Czasami "gorszy" ośrodek może mieć o wiele lepszych pracowników.
4) Nie poddawać się! Wprawdzie nie każdy ma do tego predyspozycje, ale przecież to widać już w trakcie kursu, czy ktoś się dobrze czuje za kółkiem, czy też nie.
5) Przed samym egzaminem staraj się nie myśleć, jak to ja nazywam... "Jednokierunkowo". Nie wmawiaj sobie "Muszę zdać", bo dodatkowa presja to dodatkowy stres. Ale nie wmawiaj też sobie, że "Na pewno nie zdam". Wtedy jest to, jak to się poprawnie nazywa "samospełniająca się przepowiednia". Najlepiej podejść z nastawieniem "Fajnie by było zdać, ale jak nie zdam, to podejdę jeszcze raz." Na przygotowanie psychiczne jest zawsze trochę czasu, w końcu egzaminu nie ma się z dnia na dzień.
6) Jeśli nie zdasz egzaminu, to przed kolejnym terminem zawsze warto dokupić chociażby dwie godziny, żeby chociaż sobie przypomnieć jazdę po mieście i łuk.
7) Każdy ma inne sposoby radzenia sobie ze stresem. Jednym pomaga palenie, drugim żucie gumy. Nie chcę mówić, co jest najlepsze, ale nie polecam brania leków uspokajających, nawet tych ziołowych, bo działają one otępiająco i dekoncentrująco - a właśnie odrobina stresu jednak jest potrzebna, bo to wyższy poziom adrenaliny, a tym samym skupienia. Jeśli już, to polecam czekoladę - nawet całą tabliczkę. Słuchanie muzyki. Ja czytałam książkę. I dobra rada - nie rozpowiadać wszystkim, że ma się danego dnia egzamin - potem odczuwa się większą presję, a jeśli się nie zda, to głupio też potem każdemu się tłumaczyć, roztrząsać to wszystko na nowo - to też nie wpływa korzystnie na psychikę.
W każdym razie powodzenia życzę każdemu, kto zagląda na ten temat

Wierzę, że przy odrobinie determinacji każdy zda ten egzamin - w końcu też nie każdy musi być kierowcą rajdowym, aby mógł o sobie powiedzieć, że "jest dobrym kierowcą"
