
Zacznę od tego, że jazdy wyjeździłem jeszcze w wakacje, jednak sytuacja osobista, plus oczekiwanie na terminy sprawiły że zdaję dopiero teraz. Przez ten okres w ogóle niczym nie jeździłem, nie licząc egzaminu wewnętrznego w połowie września. Dla scisłości, wyjeżdzone 30h, zdane za pierwszym razem wewnętrzne, następnie teoria w MORDzie też za pierwszym. Schody zaczynają się dopiero teraz, bo egzamin okazał się porażką

W trakcie kursu szło mi jako tako, początkowo miałem troszkę problemów ze sprzęgiełkiem, zwłaszcza w kia rio (jeździłem 3 różnymi samochodzikami), Plac manewrowy bez żadnych problemów ani nic, na ulicy znośnie. Żeby nie iść całkiem na zielono (egzamin miałem popołudniu) z rana dokupiłem dwie godziny jazd. Czułem się bardzo pewnie, mimo że jeździłem kijanka (czyli w moim odczuciu najbardziej wredną bestią w ośrodku



Na dzień dobry czuję że nie czuję tego samochodu, pierwsze skrzyżowanie, udało się na drugim omyłkowo zapodaję 3 bieg (mimo że nie zdarzyło mi się to już od bardzo dawna) i zamiast ruszyć na zielonym, to go zgasiłem. Walczę z samochodem, a w międzyczasie światło błyskawicznie zapala się na czerwone. Oczywiście pogadanka, że chciałem jechać na czerwonym itd itd, mi się włącza panika, f***k będzie po egzaminie, no ale jakimś cudem jedziemy dalej. Jednakże emocje tutaj już wzięły swoje, i dalsza jazda była niczym tykająca bomba z zegarkiem. Lawirowanie po ciasnym osiedlu, i konieczność zatrzymywania się co chwila by przepuścić kogoś z naprzeciwka ,także nie dodała mi odwagi, a wręcz przeciwnie. Co prawa Już mi nie gasł, ale o dynamicznym ruszaniu nie było mowy. Ostatecznie nerwy zeżarły mnie totalnie, i porobiłem kilka bardzo głupich rzeczy, których nie zrobiłbym nawet mając zaledwie 15-20 godzin. A porównując to z poranna jazdą, rzekłbym wręcz, że sam siebie nie poznałem

Stojąc już na poboczu, usłyszałem m.in że tam na tych skrzyżowaniach równorzędnych się nie rozglądałem (wg mnie, kątem oka widziałem wystarczająco dużo, bez konieczności wyraźnego odchylania głowy), oraz że mojej jeździe brak jest dynamizmu i nie mogę tak wolno się zbierać na światłach. Owszem tutaj troszkę muliłem, ze względu na brak wystarczającego opanowania samochodu, ale jak się odnieść do tego, jeśli instruktor wręcz naciskał na delikatną, spokojną i ekonomiczną jazdę... Że, niby instruktorzy są na to cięci by nie szarżować, a wszystko ma być jak najbardziej spokojne, za każdym razem przy tym gasząc moje zapędy, gdy chciałem dać trochę ostrzejszego buta z pod świateł. Zatem jak to jest? A może to po prostu kwestia na jakiego egzaminatora się trafi? Wracając do mordu zauważyłem, że pozwalał sobie na dosyć agresywną jazdę.
No i najważniejsze pytanie, co robić przed kolejnym egzaminem? (terminu jeszcze nie mam, bo nie miałem przy sobie dziś kasy, by od razu się zapisać, Przy odrobinie szczęścia, termin będzie maks za 2 tygodnie) Niby mogę dokupić jeszcze godzin, ale czy jest sens? Jak ogarnąć TO konkretne egzaminacyjne auto, by czuć się w nim pewniej? No i jak się nie dać nerwom , jeśli coś zacznie się dziać. Stres był główną przyczyną dzisiejszej porażki, dlatego nie wiem czy kolejne godziny coś pomogą. Co z tego, że na kursie będę jeździł super, jeśli na egzaminie będzie zupełnie inna bajka

No i może ktoś doradzi, jak lepiej wyczuć samochód, nie mając fizycznej możliwości pojeżdżenia nim chociaż z godzinkę.