Oczywiście przed egzaminem stres był olbrzymi, a w drodze do samochodu niestety było jeszcze gorzej!

Po dotarciu do elki facet każe usiąść po prawej stronie, w celu dojazdu na łuk. Przesiadamy się, ustawiam fotel, oparcie, zagłówek, lusterka, pasy i myślę sobie jest git. Silnik odpalony już czekał na mnie to startuje. Dodaję delikatnie gazu (już nigdy, przenigdy tego błędu nie popełnię!!!) i nic! Wtf? Oczywiście elka zgasła. Okazało się, że ręczny był zaciągnięty

. Myślę sobie świetny początek nie ma co. Spuszczam to dziadostwo, dodaję tym razem już konkretnie gazu i toczę się przodem do koperty. Dojechałem wrzucam wsteczny, a egzaminator drze japę: zatrzymaj się i wyłącz silnik! Następnie proszę wyjść z samochodu. Wyszedłem a ten mi pokazuje jak zderzak wyszedł ze 2cm poza kopertę. No załamałem się w tym momencie! Tak już dawno nie zamuliłem! W szkole na łuku zasuwałem jak w NFS'ie i nawet bym nie pomyślał, że kiedyś taki prymitywny błąd popełnię! Rozumiem, najazd na linię czy uderzenie w pachołek, ale coś takiego?! Zarówno ten pierwszy błąd jak i drugi. Normalnie wściekły na siebie chodzę do dnia dzisiejszego i pewnie długo tak jeszcze zostanie

Dramat naprawdę i brak słów normalnie, brak słów...