
W tym tygodniu odebrałam upragniony plastik. Na kursie jeździłam Suzuki Swift z benzyną, jazda szła mi w miarę dobrze, opanowałam to co się dało podczas 34h- jeździłam płynnie, auto nie gasło, nie szarpało. W domu mamy Forda Focusa Kombi, jest to diesel. W czwartek pierwszy raz wsiadłam do owego Forda, i, wg mojego taty, nie umiem jeździć : ))
Dojeżdżamy do skrzyżowania, z daleka widać czerwone światło, więc ja noga z gazu, auto zwalnia, potem hamulec a przed samym skrzyzowaniem- sprzęgło i hamulec. Tata zdziwiony i zdenerwowany, ''no co ty robisz!'. Powiedział, że mam wrzucać na luz i dopiero wtedy hamować, bo hamując silnikiem auto się niszczy. Tak samo przed zakrętem: ''wrzuć na luz i hamuj, potem wrzucaj bieg!''. Pytam się- czemu? ''Bo wtedy silnik się nie psuje, nie wolno hamować silnikiem''.
Z parkowaniem też był problem. Zatrzymałam sie, bo z miejsca parkingowego wyjeżdżało auto, potem jedynka, puszczam powoli sprzęgło, Ford się ładnie powoli wtacza w ciasne miejsce; tak zawsze parkowałam, na kursie i na egzaminie. I znów słyszę, że źle, że powinnam całkiem puścić sprzęgło i dodać trochę gazu, ''bo to diesel! Nim się inaczej jeździ''. Czyli nie mogę w dieslu operować samym sprzęgłem podczas takich manewrów jak parkowanie?
I tak się zastanawiam, jak się w końcu autem jeździ...

Nigdy nie jechało mi sie tak źle, tata się denerwował, ja się denerwowałam, nie do końca rozumiałam o co mu chodzi. Aż mi się odechciało wsiadać do samochodu