Panowie,
Ludzie sa rozni, sa egzaminatorzy i EGZAMINATORZY.
Przepisy w branzy sa z DUPY wziete, caly system jest przeciw kursantowi. Zaczyna sie na zdawaniu pojazdem osrodka egzaminujacego a konczy na kamerach w tychze pojazdach oraz brakiem osoby kompetentnej ktora towarzyszyla by w egzaminie.
Dla przypomnienia podaje, ze w PL tak kiedys bylo. Pytanie komu to przeszkadzalo ? ? ?
Jaki byl sens aby to zmienic i kto go mial ? ? ?
Aby nie bylo.
Ostatnio jade egzamin ( wiedzialem juz tydzien wczesniej, ze kursant go obleje, ale ten, ze podchodzi, bo rodzice mu powiedzieli ).
Wyjezdzamy z bramy osrodka, w prawo, do nastepnego skrzyzowania na ktorym mamy skrecic w lewo. Kursant wykonuje i jedziemy dalej, nastepnie ma zmienic pas ruchu na lewy i na nastepnym skrzyzowaniu skrecic w lewo.
Zdajacy widzial znaki poziome na jezdni ktore go zakrecily ( sie nie zrozumialo systemu, to wszystkoi kreci ). Do skret w lewo, mimo ze stalo juz na pasie jedno auto ktore mialo skrecac ustawil sie na lewym pasie ( tak jak jechal ) do jazdy na wprost. Po zapalenniu sie zielonego probowal zmienic pas, ale ruszyl za szybko i skrecajacy go " przyblokowal ".
Po powrocie do punktu wyjscia ( oblenie w 5 - tej minucie egzaminu na czwartych swiatlach ) egzaminowany stwierdzil, ze egzaminator go nie lubi, bo juz nna teori cos tam do niego mial.
No fakt, tez moglbym stwierdzic, ze mnie tez nie lubil bo go oblal.
We Wtorek mam egzamin z identycznym chlopakiem, ktory jedzie do Nowej Zelandi i tam chce kupic auto aby pojezdzic, wiec PJ nie moze drogo kosztowac, bo mu na auto nie starczy.
Kolo nie kuma tylko, ze bez PJ nie kupi auta, ale jest swiecie przekonany, ze zda, tylko parkowanie musimy jeszcze przecwiczyc, i zawracanie,
