Kiedy odpowiadałem przed chwilą w dziale dla niepełnosprawnych, przyszła mi do głowy taka rzecz...
Wiadomo, że TEORETYCZNIE badania lekarskie powinny się odbywać przed rozpoczęciem jazd. Lekarz na tym badaniu ma zadecydować nie tylko terminowo/bezterminowo + różne ograniczenia itp. itd., ale przede wszystkim to, czy delikwent w ogóle (na jakichkolwiek warunkach) może zostać dopuszczony do roli kierowcy (czyli - czy może te jazdy w ogóle zacząć). Wiadomo też, jak to wygląda w praktyce (już nie chodzi mi nawet o sposób przeprowadzania tych "badań", bo to oddzielna bajka) - kursanci jeżdżą bez badań, a badania robią w trakcie czy czasem wręcz pod koniec kursu, byle tylko mieć papierek, który będzie wymagany do przyjęcia na egzamin.
I teraz takie pytanie - co by to było, gdyby delikwent dajmy na to wyjeździł 28 godzin, dopiero zrobił badania, a na tych badaniach okazałoby się, że... lekarz w ogóle nie puszcza za kółko? Zdaję sobie sprawę, że sytuacja nadal pozostanie czysto hipotetyczną, bo wtedy bez problemu znalazłby się inny lekarz, który (czy to za dodatkową opłatą, czy bez) dopuściłby. Ale załóżmy, że tak by było. Co wtedy? Domyślam się, że przede wszystkim OSK mógłby mieć spore kłopoty.