To co mi powiedział tak na mnie wpłynęło że, co prawda płyny i światła pokazałam prawidłowo, ale łuk poprawnie przejechałam dopiero za 3 razem (do tej pory - od pierwszego dnia jazd na łuku - ZAWSZE jechałam idealnie, równiutko itd!!). Potem wszedł do auta, skrytykował moje nerwy i wręcz kazał mi się uspokoić.
Wiedziałam że potrafię jako tako jeździć, że znam zasady ruchu drogowego, że w moim mieście (a nie w mieście egzaminacyjnym) przecież nic złego mi się nie przytrafi. I powiem wam że jego wczorajsza postawa tak mnie zdenerwowała że nie byłam w stanie się opanować. Mimo że jechałam bdb to zrobiłam 2 małe błędy (egzamin i tak zaliczony pozytywnie).
I od wczoraj się tak zastanawiam - czy w ogóle warto mi iść na taki egzamin skoro ja swoich nerwów i stresów nie potrafię opanować?
W samochodzie czuję się bdb, wiadomo że nie jestem mistrzynią kierownicy po 30h jazd, ale jednak lubię jazdę za kółkiem, potrafię myśleć na drodze, opanowałam niektóre "sztuczki" pokazane przez instruktorów które pomogą mi w łatwiejszej jeździe. Tylko że im więcej myślę o wczorajszym dniu, tym bardziej wmawiam sobie że tylko wyrzucę te 140zł..
Proszę o jakąś pomoc (może psychiczne wsparcie?), bo naprawdę jestem na skraju załamania..
choć wiem że jak nie pójdę na egzamin to za kilka lat będę żałowała - opłata za kurs, cała wiedza, moje nastawienie do jazdy... achh
