Prawdę mówiąc, na razie nic nie mówie instruktorowi. Ponieważ ufam mu i wierzę w jego kompetencje. Tym bardziej,że inny instruktor który jest moim b.dobrym znajomym. Powiedział,że jeżeli mam do kogoś iśc to tylko do tego Pana który mnie uczy.
Nie wiem,może to kwestia tego,że nie czuje chyba jeszcze auta w tylu % zeby idealnie parkować bez obawy,że zaraz w coś przywalę.
Z drugiej strony,każda lekcja jest dla mnie progresem

. Wydaję mi się,że instruktor wie co robi. Uczy mnie nowych rzeczy,zawsze niespodziewanie a czasami nawet tak,że mógłbym się tego nie skapnąć. Przez co nie stresuję się nowościami w jeździę. Starannie ma dobrane trasy,mimo że ciągle jeźdze w te same miejsca,to co lekcje prowadzi mnie po trudniejszych trasach,w których ważniejszą role gra obycie z tym wszystkim i odpowiednia percepcja.
Z drugiej stroni,chodzi mi po głowie. Że instrutkor uważa,że im lepiej poznam auto,im lepiej je poczuję. Tym łatwiej się nauczę,parkowań czy łuku. Chociaż nie wiem,jęzeli po 30h nie będę czuł że odpowiednio umiem,wszystko co trzeba. To dokupie godziny
Najbardziej to mnie denerwuje i dobija,to chodzenie po domu i słuchanie. Że moja siostra już 7 czy tam 8 raz nie zdała. I ciągle przekzywanie sobie informacji i w ogóle,jak to tamto a jak to tamto. Już nawet proszę zeby nie gadali o tym przy mnie. Ale nie da sie nie słuchać,jak gada z kimś przez telefon ktoś i gada "A wieszz Anka znów nie zdała" i wielkie tłumaczenie.
Prawdę mówiąc, myślalem na poczatku kursu mega pozytywnie. Wierzyłem,że się naucze jeździć jak trzeba i zdam za pierwszym razem.
Ale jak nie mieć wątpliwości. Jak się ciągle o czymś słyszy,negatywnie.
Juz nie mówiać tekstów. A jak na tego egzamintora trafisz to przewalone i w ogóle. Albo jak to egzaminatorzy są niemili i zostawiają specjalnie pułapki,w stylu otwarte tylne drzwi lub auto na biegu.
Jedno jest pewne. ZE STRESEM to ja sobie poradzę. A z narastrającym frustracją i zdenerwoaniem przez to gadanie ludzi,już raczej nie.
Mówię,przed samym egzaminem,każdego kto będzie źle gadał,będę walił w zeby:D