Moja pierwsza jazda była z instruktorką. Najpierw pojechaliśmy na zajazd/parking z wysepką pośrodku. Potem pokazała co, gdzie i do czego służą dźwignie i pokrętła w samochodzie, jak ustawia się lusterka itp. I nadszedł moment gdy musiałam siąść za kierownicę. Na początek parę kółek wokół wysepki, później pani mówi że teraz wyjedź na asfalt (myślałam, że się przesłyszałam

), zapytałam z przerażeniem: Na asfalt?! No to pojechałam, jeździłam między wsiami, więc ruchu prawie nie było. Ale od razu była okazja do wyprzedzania... Wóz konny... No jak trzeba to trzeba. Pani trochę pomagała mi kierować i jakoś poszło. Potem jeszcze paru rowerzystów musiałam wyprzedzać. Pojechaliśmy do małej miejscowości, w której było rondo

, jako że nie jeździłam nigdy samochodem ze wspomaganiem kierownicy to kierownicą szarpałam

Po drodze pytała mnie ze znajomości znaków, był znak niebezpieczny zakręt w prawo, pani pyta co to za znak a ja odpowiedziałam, zapytała jeszcze za ile? Niewiele myśląc odpowiedziałam że zaraz

W drodze rozpędziłam się do zawrotnej prędkości 40 km/h, a nawet przez chwilę 50 km/h

Potem siadła moja koleżanka, bo jeździmy we dwie, a ona to od razu na miasto pojechała. Bo umie jeździć, sto razy lepiej ode mnie. Ale ja jeździłam tylko po polu i to maluchem
Teraz mamy jazdy z instruktorem, jest bardzo poważny, nie mówi nic chyba że gdzie jechać albo gdy coś zrobię źle

stres mam niesamowity, za każdym razem. A dziś 2 godziny, mam na 12... Nie wychodzi mi ruszanie z miejsca, gaśnie, za szybko puszczam sprzęgło

mam nadzieję że się nauczę. Ale na trasie to zmiana biegów wychodzi dobrze, jadę 70 - 80. Ale miasto ze światłami i rondami to już masakra...

Już po, w sumie nie miałam się czego bać. Była jazda na placu i wykonanie cofania do tyłu na zakręcie z pachołkami. I jakimś cudem poszło mi to nieźle
