Przykład z dziś.
To skrzyżowanie. Padły światła. Godzina 20, ciemno, lekko pada marznący deszcz.
Chcę jak człowiek przejść przez przejście dla pieszych, prowadząc rower (przejeżdżania z podporządkowanej rowerem przez Grochowską, 3 jezdnie 7 pasów ruchu + torowisko, nawet nie będę ryzykował).
Podchodzę pod pierwszą jezdnię. 3 pasy ruchu. Nieprzerwany ciąg samochodów. Oczywiście wszyscy mają gdzieś moje pierwszeństwo. Nie żebym był niewidoczny - oświetlony rower, odblaskowe paski na kołach, jaskrawa kurtka. Pierwszy pas wolny, bo z niego skręcają w stronę placu Szembeka, to wchodzę na pierwszy pas jezdni. Jestem na pasach. Środkowym pasem cały czas jadą samochody, ja muszę stać na jezdni. Przejechało ponad 10 samochodów zanim udało się przejść. Na drugiej jezdni, na pierwszym pasie stoi przed pasami osobówka, na środkowym autobus. Jak wchodzę, autobus rusza, bo zrobiło się miejsce za pasami. Jak jestem już na pasach. Zatrzymał się w połowie, bo dopiero ogarnął, że wypada mnie przepuścić. Jak wychodzę zza autobusu, wyjeżdża na pasy, na pełnej prędkości bus i hamuje mi przed nosem. Ot tak, wyprzedzał sobie na pasach autobus, prawą stroną, przy zepsutej sygnalizacji. Co się może przecież stać...?
I powiedzcie mi - jak nie mam traktować kierowców jak potencjalnych psychopatów? Czy osoby o zdrowych zmysłach zachowują się w ten sposób?
I to nie jest odosobniona kwestia i przypadek. Jakiś czas temu dokładnie taka sama sytuacja miała miejsce w innym miejscu w Warszawie.