od wielu lat jeżdżę do Zawoi pod Babią Górą, tam jeszcze w latach '70-tych teść kupił dom, gdzie jeździłem jeszcze przed ślubem i jeżdżę do dzisiaj.
dzisiaj jedzie się A4 do Katowic, DK 86 na Tychy, Oświęcim, Zator, Wadowice, Maków Podhalański, Zawoja.
kiedyś jeździło się Maluchem, nie było autostrady, więc Oława, Opole, Pyskowice, Gliwice, Mikołów, Oświęcim i tak jak dzisiaj.
drogi były w gorszym stanie.
podróż trwała 6,5h za dwoma przystankami, kanapki termosik, prostowanie nóg.
zużycie paliwa wychodziło coś koło 6,0l/100km.
wczoraj jechałem w tamtą stronę autostradą, przyjechałem 338km bez przystanków w 5,5h (w sumie do bramek pod Wrocławiem i przed Gliwicami stałem 1h), zużyłem 5,9l/100km.
dzisiaj wracając pomyślałem sobie że wrócę starą drogą - wiochami i zobaczę jak to wyjdzie kilometrowo, czasowo i paliwowo.
przejechałem 303km w 5,21h, zużywając 4,6l/100km.
i tak się zastanawiam:
po co nam autostrady, jak lokalnymi drogami jedzie się krócej?
po co remonty dróg, jeżeli droga trwa tyle samo?
po co mi 140KM, jeżeli Maluchem z 24KM jechałem w podobnym czasie?
po co mi tak zaawansowany silnik, skoro jeżeli do tego 5,9l/100km dodam opłatę autostradową wyjdzie mi 6,0l/100km?
po co mi 6 biegów skoro Maluch miał 4 i w tym samym czasie dojechał?
po co mi jazda z prędkością 140-150km/h na autostradzie, jak Maluchem 90km/h dojeżdżałem w tym samym czasie?
jedynie wygodniej się jedzie, jest ciszej, radio gra dużo lepiej, nie trzeba szukać stacji i jest klimatyzacja.