Wątek ten przeczytałem cały, wielokrotnie zapoznając się z relacjami z egzaminów i innymi tematami z nimi związanymi. Zastanawiałem się nieraz, czy i kiedy nadejdzie taki dzień, że i ja coś tu napiszę. Obiecałem sobie, że zrobię to na pewno, bo wiele dowiedziałem się z tego forum i sporo zawdzięczam.
No i nadszedł ten dzień
Dwa tygodnie temu zdałem egzamin na Odlewniczej i szczerze - wciąż jeszcze to do mnie nie dotarło chyba.
Prawo jazdy było od lat moją piętą achillesową, tym czego się wstydzę, że nie posiadałem tego dokumentu. Nie uważam, że każdy powinien je posiadać, a wręcz odwrotnie - z tego co widać nieraz na ulicach część ludzi otrzymała prawo jazdy zbyt pochopnie, mnie jednak bardzo psychicznie doskwierał jego brak.
Nie jestem młodzikiem, dobiegam powoli 40-tki. Pierwsze podejście do egzaminu miałem w 1998 r.., a dokładnie trzy podejścia, dwa pierwsze nie wyjechałem nawet na miasto, za trzecim wyjechałem ale bardzo szybko wróciłem, co ciekawe za kierownicą, więc obserwatorzy myśleli, że zdałem. Odbywało się to w nieistniejącym już ośrodku na ul. Bema.
Były to inne czasy, nie będę wchodził w szczegóły, na pewno nie byłem wtedy gotowy na samodzielną jazdę i słusznie nie zdałem.
Potem nastąpił kryzys, postanowiłem nie podchodzić już do egzaminu, odpuścić sobie i tak też zrobiłem na kolejne 10 lat...
W 2008 r. postanowiłem powrócić do próby zdawania, ponownie przeszedłem cały kurs, który był niestety jedną wielką porażką, wszystko po łebkach, a instruktor... Facet kompletnie nie nadający się do zawodu, typ chłopka-roztropka, wielkiego pana (choć miał jakieś 1,65 cm wzrostu, a chudzinka straszna) instruktora. Przechodzą mnie dreszcze jak wspomnę tego faceta, niestety nie byłem wtedy w ogóle asertywny i nawet nie oponowałem, gdy zamiast jeździć zabierał mnie do salonów samochodowych, w których spędziliśmy część kursu. Pan instruktor był wtedy na etapie kupowania nowego samochodu i tylko to go interesowało. Tak więc zamiast jeździć oglądałem samochody w salonie, ewentualnie czekałem na niego w samochodzie pod sklepem, pocztą itp. Nie chodzi mi o zwalanie na niego winy za moją porażkę, stwierdzam jedynie fakty.
Po tymże kursie do egzaminu podszedłem raz, jeden raz na Odlewniczej i oblałem na górce. W zasadzie oblałbym na łuku, bo zrobiłem go dwukrotnie, a za każdym razem zatrzymałem się nieco zbyt wcześnie, wobec czego egzaminator (miły, starszy pan) powiedział, że niestety nie czuję gabarytów samochodu ale zaprasza na wzniesienie. Na górce niestety mi zgasł i po zawodach. Pamiętam, że byłem wtedy potężnie załamany, po wszystkim podczas podsumowania w samochodzie powiedziałem egzaminatorowi, że już nigdy nie będę próbował zdawać. Było to infantylne, głupie i pokazuje moje niedojrzałe podejście do tematu, no ale tak było. Pamiętam też, co odpowiedział egzaminator - ,,Żartuje pan? Ludzie niepełnosprawni zdają, a pan nie może?". Dla mnie jednak było to porażką życia nie przejechać górki
Wtedy nie było mi do śmiechu. Zawiedziony opuściłem tramwajem Odlewniczą z twardym postanowieniem, że nigdy więcej, że nie nadaję się na kierowcę skoro nawet placu nie potrafię przejechać, itp., itd...
Minęło kolejne 10 lat... Tak, dokładnie tyle. Przez ten czas wielokrotnie nachodziła mnie refleksja, smutek, że nie mam prawa jazdy. Cały problem w tym, że mnie jeżdżenie jako takie ciekawiło, sprawiało przyjemność, miałem większe i mniejsze epizody prowadzenia samochodu bez uprawnień, szczególnie podczas pobytu za granicą i czułem, że sprawia mi to dużą przyjemność, tym bardziej, że - co dość paradoksalne - zawsze interesowałem się przepisami ruchu drogowego, teorię za każdym razem zdawałem bezbłędnie, jednakże egzamin praktyczny wydawał mi się nie do przeskoczenia...
Pod koniec ubiegłego 2017 roku odkryłem, że w internecie jest sporo filmów na YouTube pomagających zdać egzamin, całkowicie mnie to pochłonęło. Nie wiem, czy można to pisać, najwyżej Moderator wykasuje - trafiłem na kanał pana Jacka Zdańskiego - dzięki temu człowiekowi zdałem egzamin, u niego wykupiłem godziny doszkalające przed egzaminem.
Najpierw zdałem teorię bez żadnego problemu ale tu raczej się spodziewałem, że zdam, choć teraz teoria jest dużo trudniejsza niż podczas moich podejść przed laty.
Egzamin Odlewnicza - końcówka lutego, bardzo mroźny poranek -15 st., podczas pobytu w toalecie słyszę dochodzące z megafonu chyba swoje imię i nazwisko
, szybko wychodzę, pytam się pana z ochrony kogo wywoływali, on mi na to, że jakiegoś P. Ok, wychodzę przed budynek, już wtedy wiem, że ubrałem się za słabo, zaczynam trząść się z zimna i pewnie z przejęcia ale nie czuję o dziwo jakiegoś specjalnego zdenerwowania, podchodzi pan egzaminator - konkretny, niewysoki, po 50-tce i mówi żebym poczekał, bo idzie po samochód. Mróz niesamowity, trzęsę się, marzę żeby podjechał jak najszybciej, wreszcie podjeżdża i pokazuje mi ręką żebym wsiadał na miejsce pasażera, co niezwłocznie czynię, mamy do przejechania tylko kilkanaście metrów, a ja z przyzwyczajenia chcę zapinać pas, pan mi na to - ,,bez przesady, ten kawałek pan ze mną przeżyje". W samochodzie siedzę w czapce i rękawiczkach, serio martwię się, czy będę w stanie tak zdawać, czułem niesamowite zimno. Po chwili jednak robi się cieplej i to uczucie zapamiętam chyba na zawsze, w ogóle nie czułem się jak podczas egzaminu, cieszyłem się, że robi się cieplej i że siedzę w samochodzie, podaję panu dowód, formułka itp., podpis - i tu pierwsze zaskoczenie - nie trzęsie mi się ręka. Zawsze, całe życie w stresujących sytuacjach trzęsą mi się ręce, a wtedy akurat nie.
Zamieniamy się miejscami, formalności, przygotowanie do jazdy - pamiętam wszystko i wszystko wykonuję, pod maską sprawdzenie poziomu oleju (powiedzieć jak), potem światła mijania, wszystko to w minutę, następnie jazda pasem ruchu, powrót i... powtórka sprzed 10 lat... nie wjechałem w pole zatrzymania jak trzeba, zbyt wcześnie się zatrzymałem... Pan ze smutkiem w głosie mówi, że za wcześnie się zatrzymałem, powtórka zadania, jadę, mam pewność, że teraz będzie dobrze, robiłem to wielokrotnie i zawsze mi dobrze wychodziło, teraz też wyjdzie, nie wiem skąd ta moja pewność ale podziałało, druga próba prawidłowo (łuk zawsze na czuja, tylko tak potrafię), teraz wzniesienie - bez problemu, ulga, zjazd ze wzniesienia, jest mi już na tyle ciepło, że zdejmuję kurtkę, egzaminator się dosiada, będzie miasto.
Otwierają się szlabany, jadę ostrożnie, włączamy się do ruchu, w prawo i znów w prawo, za chwilę rozpędzenie do 50km/h i hamowanie do zatrzymania, jedziemy dalej, duże skrzyżowanie z tramwajami, zielona strzałka się pali, wjeżdżam, ostrożnie, przypominam sobie wszystko, co mówił mi instruktor, prosto, w lewo na bezkolizyjnym zielonym i potem do słynnego stop-u, następnie między bloki, uliczki jednokierunkowe, tam niestety urywa mi się film, kręciliśmy się tam i z powrotem, skrzyżowania równorzędne, omijania, wszystko, trzykrotnie zawracanie z użyciem biegu wstecznego, parkowanie równoległe tyłem, generalnie wszystko, czego uczył mnie instruktor, Rondo Polonez, skrzyżowanie z pierwszeństwem łamanym przy pętli autobusowej.
Podczas jazdy egzaminator niewiele się odzywał, natomiast mówił kiedy mam jechać prosto, nie było milczenia w tym względzie, bardzo wyraźnie i wcześnie wskazywał mi drogę. Zupełnie inaczej wyobrażałem sobie egzamin, myślałem że będzie to wielki stres, że będę odczuwał niepokój, a tymczasem ja czułem się zrośnięty z samochodem, nie myślałem prawie nic nad zmianą biegów, robiłem to jakby poza świadomością, kierunkowskazy też, skupiałem się tylko na sytuacji na drodze, wciąż kontrolowałem co dzieje się za mną w lusterku wstecznym, aż sam byłem zdziwiony, że jestem tak skupiony. Przed egzaminem wziąłem 30 jazd doszkalających, sporo ale przez ostatnie lata jeździłem samochodem incydentalnie bez uprawnień, więc musiałem się mocno podszkolić i nie żałuję ani jednej godziny.
Raz popełniłem błąd jadąc Trasą Toruńską, tam przy prędkości 70 km/h piłowałem go na czwartym biegu ale sam do siebie powiedziałem na głos ,,co ja robię" i szybko na piąty, egzaminator się nie odezwał, po zjeździe z trasy w prawo zaczęliśmy kierować się w stronę Odlewniczej ale byłem absolutnie przekonany, że jedziemy jeszcze gdzieś, dopiero na światłach jak wjechaliśmy w prawo w Odlewniczą usłyszałem, że pan wyciąga i coś pisze w papierach, jeszcze nieczynny przejazd kolejowy, tu skomentowałem na głos, że przejazd jest nieczynny ale zwalniam dbając o zawieszenie
a egzaminator na to ,,to nic, że nieczynny - znak jest? Jest! więc trzeba się rozejrzeć. Proszę się zawsze rozglądać na przejazdach, na przejściach dla pieszych i uważać na tramwaje. A teraz proszę skręcić w prawo do ośrodka". Tu jeszcze się zapobiegawczo rozejrzałem i mówię ,,i na rowerzystów muszę uważać, niedługo zaczną jeździć" (przy wjeździe do WORD jest czerwony pas dla rowerów). Szlabany się otworzyły, wjechaliśmy. Po zatrzymaniu usłyszałem piękne dla mnie słowa egzaminatora, mniej więcej - ,,Podczas egzaminu nie wystąpiło zagrożenie bezpieczeństwa ruchu drogowego, wobec czego wynik pozytywny". Mówił coś jeszcze więcej ale ja siedziałem w małym szoku, patrzyłem na ten plac manewrowy, na te łuki, wzniesienie, na to czego nie mogłem pokonać od 20 lat, bo zabrakło mi motywacji, wiary w siebie, umiejętności, samozaparcia.
Jak się okazało egzamin wcale nie był trudny, był łatwiejszy niż egzamin wewnętrzny z instruktorem, niż niejedna jazda doszkalająca ale miałem bardzo wymagającego instruktora, który poważnie poważnie podchodzi do swojej pracy.
Co mnie pomogło zdać egzamin - instruktor z prawdziwego zdarzenia, moim założeniem było wziąć 10 godzin doszkalających, w ich trakcie czułem, że to za mało, wziąłem kolejne 5, instruktor twierdził, że mnie te 15 godzin wystarczy, nie namawiał na więcej ale w trakcie wychodziły różne kwiatki, więc dokupiłem kolejne 10 godzin, co go zdziwiło ale nie oponował, chciałem się czuć pewnie za kierownicą, rzutem na taśmę dokupiłem jeszcze 5 godzin, więc zamknąłem się w 30 godzinach, to tak jakbym zrobił nowy kurs - porządny kurs.
Pomogło mi poczucie, że przecież lubię jeździć, chcę jeździć więc czego mam się bać?
Pomogła mi świadomość, że egzamin to nie matura, więc można go powtarzać co tydzień, kwestia pieniędzy.
Zdziwiło mnie, że zdałem za pierwszym razem, czułem, że jeśli znów się nie wycofam, to zdam za którymś razem ale nie sądziłem, że za pierwszym (w sensie pierwszym po powrocie do zdawania po 10-letniej przerwie, bo generalnie zdałem za 5 razem).
Pomógł mi mróz. Tak się cieszyłem, że siedzę już w samochodzie z egzaminatorem i jest ciepło, że nie stresowałem się, mróz zamroził mój stres
Powodzenia dla wszystkich zdających - ja potrzebowałem aż 20 lat, by dojrzeć mentalnie, psychicznie i nabrać umiejętności potrzebnych do zdania na prawo jazdy, więc jestem przekonany, że każda/każdy z was zrobi to szybciej ode mnie.