Kiedyś czytałem coś takiego:
O blondynkach za kierownicą napisano już wiele. Historyjki wymyślne i mniej lub bardziej śmieszne. Jednak życia nic nie przebije - podpatrzył taką rzecz Anonimek:
Do warsztatu wjeżdża laweta a na niej rozbite Cinqecento (chyba tak to się pisze???)- wyraźnie widać, że wpasowało się w drzewo. Z lawety wysiada kierowca i kobieta (kolor włosów raczej jasny). Zaczyna się rozmowa:
- Co się stało?
- To co widać. Samochód rozbity!!
- A Pani nic się nie stało?
- Nie.
- A co się wydarzyło?
- Samochód mi się zepsuł.
- Chyba raczej go Pani rozbiła.
- Nie, nie. Jechałam do koleżanki kiedy samochód się zepsuł, po prostu stanął. Więc zadzwoniłam do koleżanki. Ona przyjechała swoim fiatem Punto, Nic nie udało się zrobić więc postanowiłyśmy holować samochód do warsztatu.
Jakoś sobie poradziłyśmy z tymi wkręcanymi hakami, plastikowymi osłonkami, dziwnymi karabińczykami przy lince holowniczej. No i kiedy hol już był zaczepiony WSIADŁYŚMY OBYDWIE DO FIATA PUNTO i ruszyłyśmy.
(właściciel warsztatu z trudem zachowuje powagę)
no i na łuku moje cinqecento nie skręciło tylko wyleciało z zakrętu i uderzyło w drzewo.
(I to jest odpowiedź na pytanie dlaczego polski system nauczania
kierowców jest taki do bani. Postulujemy pierwsze dziesięć godzin kursu odbywać na holu...)