przez agatek_084 » czwartek 21 sierpnia 2008, 19:37
Przez cały czas mojej ponad półrocznej batalii o prawo jazdy namiętnie czytałam relacje zdających w Bytomskim WORDzie, więc gdy szczęśliwie dostałam upragnione prawko do ręki czuję się w obowiązku zamieścić i własny opis. Może i komuś pomoże :)
Egzamin miałam na początku sierpnia, o 13. Nigdy nie jeździłam w dniu egzaminu i słyszałam na ten temat różne opinie. Zresztą technicznie nie było takiej opcji przy moim wcześniejszym instruktorze, bo jazdy u niego zaczynały się dopiero popołudniu. Po zmianie instruktora sytuacja się jednak zmieniła. Pan nr 2 zaproponował taką opcję, początkowo odmówiłam, ale potem po gruntownym przemyśleniu i przedyskutowaniu sprawy na szczęście zdecydowałam się na godzinkę jazd na 2 godziny przed planowanym egzaminem. To było chyba najlepsze, co mogłam zrobić, bo bardzo mnie to podbudowało.
Łuk, prezentacja (instruktor uczulił mnie na sprawdzanie św. cofania na zapłonie(!), dzięki czemu uniknęłam idiotycznego błędu już w ośrodku - specjalnie nad tym nigdy się nie zastanawiałam, choć jakoś udawało mi się uniknąć wcześniej takiej "wpadki"), pojeździliśmy po mieście i porobiliśmy parę razy to, czego tygryski zdecydowanie NIE lubią najbardziej, czyli... kopertę:)
Egzamin.
Grupę miałam 6 osobową, bardzo sympatyczną - nawiasem mówiąc jak się potem okazało, aż 3 osoby zdawały poprzednio ze mną, więc solidarnie popsioczyłyśmy na poprzedniego egzaminatora, co wymiernie poprawiło wszystkim humory...heheh :P Tym razem egzaminator okazał się całkiem, całkiem - konkretny, nawet bardzo, ale nie złośliwy i nie wrzeszczący jak jego poprzednik na wszystko, co się rusza i ma "czelność" ubiegać się o prawo pokazywania się za kółkiem :))
Placyk standardowo już robiłam jako pierwsza. Płyny, światła - ok. Potem przygotowanie, łuk i... no właśnie nie ujechałam metra na łuku i usłyszałam stanowcze "Wróć". Ciśnienie poszło w górę jak tylko uświadomiłam sobie jak idiotycznie oddałam swoją pierwszą próbę... nie odblokowałam ręcznego ;] Wkurzona na samą siebie powiedziałam sobie, że tak łatwo mnie się nie pozbędą i maaaaaksymalnie skupiona zrobiłam łuk po raz drugi, tym razem poszło idealnie:D
Potem oczywiście góreczka i mogłam już z ulgą opuścić samochód. Wszyscy robili najpierw plac, a na miasto pojechała dziewczyna, która zrobiła go jako ostatnia. Niestety po 40minutowej jeździe i powrocie na ośrodek w fotelu kierowcy, wjechała na krawężnik oboma przednimi kołami podczas parkowania w dosłownie ostatnich minutach i została zdyskwalifikowana:/ Potem była moja kolej. I tu szok. Nie ujechałam nawet km i poległabym na tych przeklętych pierwszych światłach przy ośrodku na skrzyżowaniu z ul. Strzelców Bytomskich, które nota bene wyautowały mnie za pierwszym razem. Tym razem jednak nie była to zielona strzałka (tam też uważajcie, bo TUŻ po jej zgaśnięciu nie świeci się od razu zielone, ale momencik jest czerwone!). Teraz egzaminator kazał skręcić na Bytom, ale gdy wyjeżdżałam z drogi podporządkowanej i mijałam już pierwszy sygnalizator (ten niższy), nagle błysnęło pomarańczowe! Wszystko działo się dosłownie w ułamku sekund, ale kątem oka udało mi się dostrzec jak noga egzaminatora niebezpiecznie poleciała w kierunku hamulca, więc uprzedzając fakty ile sił w nogach depnęłam po pedałach i w rezultacie jakimś cudem, z nosami na szybach, ale szczęśliwie zatrzymaliśmy się tuż pod wyższym zawieszonym nad drogą sygnalizatorem :P Egzaminator przyznał, że gdyby nie moja reakcja, to byłby już koniec zabawy, więc z ciśnieniem 200/200, zaciągniętym ręcznym i ślepiami skierowanymi w niebiosa modliłam się, aby jakimś sposobem dostrzec kiedy pojawi się zielone. Oczywiście okazało się, że się przeliczyłam, bo jedne co widziałam to kolor czarny (byłam centralnie pod sygnalizatorem). Co prawda dostrzegłam, że samochody na głównej drodze się zatrzymały się, więc za chwilkę będziemy mieli zielone, ale wahałam się, bo chciałam uniknąć sytuacji, w której wyjadę choćby o sekundę wcześniej i tym samym strzelę sobie przysłowiowego "samobója". Na szczęście moje dywagacje przerwał kierowca za mną, który delikatnie zatrąbił, więc nie mając już wątpliwości mogłam ruszyć w dalszą drogę :D
Najpierw pojechaliśmy do ścisłego centrum, tam zrobiliśmy parę razy parkowanie prostopadłe przodem, bodajże 2-3 razy, zawracanie z wykorzystaniem infrastruktury, bądź jak kto woli "na 3", potem na szerokości jezdni, z wykorzystaniem skrzyżowania. Cały czas starałam się być maksymalnie skupiona, żeby tym razem nie przeoczyć żadnego znaku, ale wydatnie pomagał mi w tym sam egzaminator, bo nie zagadywał, ale nie był też przesadnie oficjalny, a wydawane przez niego polecenia były dość proste i spokojne, tak więc od biedy można było wyobrazić sobie, że jedzie się z instruktorem:P
Na mieście oczywiście jednak nie obeszło się bez kilku dreszczowców. Bodajże 2 razy na drogę wtargnął mi przechodzień, więc nie uniknęliśmy hamowania awaryjnego :P Raz pan egzaminator przyczepił się, że zbyt blisko samochodu przejechałam, ale ogólnie to raczej nie robił uwag. Po jakimś czasie zauważyłam też, że rozsiadł się wygodniej w fotelu, nie czekając, jak to ma wielu egzaminatorów w zwyczaju, z nogami w pogotowiu nad pedałem hamulca :) Pojeździliśmy tak dobrą godzinkę, najpierw po centrum, na początku chyba kierowaliśmy się z tego co pamiętam na Wrocław, na pewno byliśmy na Legionów, gdzie standardowo wykonaliśmy zawracanie, potem było parę przejazdów przez skrzyżowania z tramwajami, a następnie wróciliśmy się w kierunku na Radzionków, w między czasie raz mijając WORD ( i tym samym pozbawiając mnie złudzeń na wcześniejszy zjazd:P ), tam zrobiliśmy zawracanie na rondzie, no i w końcu SZCZĘŚLIWIE wjechaliśmy do ośrodka.
W drodze powrotnej widziałam kątem oka jak pan wyciągnął kartę, zrobił szybkie notatki i przybił pieczątkę, ale starałam się nie cieszyć przedwcześnie, bo cały czas miałam w pamięci tę dziewczynę zdyskwalifikowaną na wordowskim parkingu. Gdy już zaparkowałam, wyłączyłam sprzęt i z niemym pytaniem w oczach zwróciłam się do egzaminatora, usłyszałam spokojne: "No i może pani już pójść do domu, NIE zdała pani." Myślałam, że dosłownie dostanę zawału, jedne co zdołałam wykrztusić to: "NIE ZDAŁAM?!". Tym razem usłyszałam już nieco poirytowany głos: "Przecież mówię, że ZDAŁA Pani" :P:P:P
:) :) :) :) :) :) :)
Jeśli mogę coś doradzić, to oczywiście spokój. Zdawałam pięć razy i w sumie ten ostatni był dla mnie przełomowy, bo po raz pierwszy udało mi się opanować nerwy na tyle, by móc się faktycznie skupić na jeździe, a nie na samym fakcie zdawania egzaminu na prawo jazdy. Chyba właśnie temu zawdzięczam teraz swój różowy kartonik w portfelu:) Więc Kochani: dużo snu w przeddzień (można wziąć jakieś tabletki ziołowe, żeby przespać spokojnie noc, ale raczej nie w dzień egzaminu, bo strasznie zamulają człowieka), no i wiara w siebie i swoje umiejętności:) POWODZENIA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!