przez jj » poniedziałek 14 lipca 2008, 21:15
Moje wyrobienie "prawka" trochę się przeciągnęło, ze względu na to że zrobiłem kurs jakieś 4 lata temu, zanim wyjechałem na zieloną wyspę. Po przyjeździe wykupiłem jeszcze ok 20 godzin, z których połowę wyjeździłem w krakowie, a drugą w bb.
Zdecydowałem się na bielski ośrodek ponieważ jazda po Krakowie to koszmar. Jeździ się głównie na pamięć, a miejsc do złapania przez egzaminatora jest całe mnóstwo. Poza tym tak mi doradził mój instruktor w krakowie, gdyż on sam pochodził z okolic bielska białej, więc miał porównanie jeśli chodzi o trudność przepisowego poruszania się po mieście. Miał rację po Bielsku jeździ się nieporównywalnie łatwiej niż po Krakowie!
Na tych wszystkich, którzy zapisują się na egzamin teoretyczny, a później praktyczny czeka bonus - egzamin teoretyczny można zdawać od razu w dniu zapisania się. Mnie trochę to zaskoczyło, a wolałem nie ryzykować dwóch błędów, więc następna możliwość była dopiero w odstępie półtora miesiąca.
Kolejny bonus dla zdających po raz pierwszy i tych którzy przejdą przez teorię za 1 razem, to wcześniejszy termin egz. praktycznego - na ten czekałem zaledwie tydzień, co było bardzio miłą niespodzianką.
Na kursie w mieście czułem się pewnie, łuk też zawsze wychodzł bez zastrzeżeń. Według instruktorów żeby oblać, musiałbym mieć pecha. Ja obawiałem się jedynie, że coś spapram ze względu na stres.
Nadszedł dzień egzaminu. Po wejściu do sali poproszono grupę kilkudziesięciu osób na plac manewrowy. Tam starszy pan z bródką objaśnił po krótce z jakich części składa się egzamin, wskazał miejsce do ruszania pod górkę i tyle.
Był upalny dzień, z głośnika w poczekalni sączyła się muzyczka z jakiegoś radia i co jakiś czas wyczytywano nazwiska. Niestety muzyka zagłuszała głos egzaminatorów. Moje nazwisko było odczytane dwa razy, o czym dowiedziałem się od egzaminatora, który w odpowiedzi na moje "dzień dobry" rzucił mi gburowato tekstem:
-CZYTAŁEM DWA RAZY PANA NAZWISKO, CO NIE BYŁO SŁYCHAĆ?!
wyjaśniłem dlaczego tak było, ale pan egzaminator miał minę kwaśną jakby wyssał sok ze świeżej cytryny.
Nic nie objaśniając nakazał "przejść do fazy pierwszej".
Po jej przejściu i pokazaniu czego trzeba, usłyszałem komendę:
-PUNKT DRUGI
włączyłem wszystkie światła, tak jak mi podpowiedział instruktor na kursie, na co usłyszałem wyrzut:
-CO PAN ROBI?!
wytłumaczyłem mu, że włączam wszystkie światła żeby sprawdzić czy działają... przemilczał to. Zacząłem pokazywanie. No i stwierdziłem że to już chyba wszystko.
-NA PEWNO?
chwila namysłu i przypomniałem sobie o światłach STOP. Usiadłem w aucie i poprosiłem go żeby sprawdził.
-DZIAŁA.
Po tym stwierdziłem, że wszystko wymieniłem no i tu się zaczeło...
-JEST PAN PEWIEN ŻE WSZYSTKO PAN SPRAWDZIŁ?
Wymieniłem wszystkie światła, które sprawdziłem, opowiedziałem jeszcze dodatkowo o kontrolkach i o poziomie paliwa. Sprawdziłem jeszcze kierunkowskaz lewy i prawy, ponieważ wcześniej miałem włączone awaryjne.
Zacząłem trochę panikować bo nie wiedziałem o czym zapomniałem.
Stwierdziłem że przystępuję do kolejnego manewru - jazda po łuku.
Na co usłyszałem:
-PANA DECYZJA...
To mi dało trochę do myślenia, ciśnienie już na maxa a ja dalej nie wiem o co mu chodzi!
W końcu spojrzałem na kierownicę - klakson no taaak!
Wcisnąłem klakson i usłyszałem:
-JEDZIEMY! to było jedyne słowo, które tego dnia powiedział do mnie egzaminator nie zawierające negatywnych emocji.
Przy okazji chciałem zaznaczyć że byłem jedyną osobą ze zdających, której kazano sprawdzić klakson. Szczególnie się do tego przyczepił i pomyśleć że na tym etapie mogło być już pozamiatane!
Ruszyłem pewnie po łuku, kątem oka przy cofaniu zauważyłem że egzaminator zawzięcie z kimś dyskutuje. Chyba nie za bardzo mi się przyglądał. W każdym razie nie kryłem zdziwienia po moim zatrzymaniu, rzucił hamsko:
-TEN MANEWR JEST DO POWTÓRKI!
Wszystko zrobiłem dobrze, pomyślałem że może czepia się że zerkałem na lusterka przy odkręcaniu kierownicy podczas cofania. Drugim razem patrzyłem tylko do tyłu.
Zaliczone. Następnie egzaminator wybełkotał, że mam jechać do miejsca w którym rusza się z ręcznego. Myślałem że pójdzie za mną, więc podjechałem do linii. Zatrzymałem się i czekam. Stoję i patrzę na niego a on jakieś 50 metrów dalej ucina sobie gadkę z kimś i zerka na mnie. No więc czekam. Ta konsternacja trwała chwilę a mnie się znowu podniosło ciśnienie. Pomyślałem, trudno ruszam. To wzniesienie jest tak niewidoczne, że nie byłem nawet pewnien czy mam ruszyć przed czy za linią! Ruszyłem bez problemu zatrzymałem się za linią i czekam. Zerkam na niego i czekam na jakiś znak - podejdzie czy nie??! zero reakcji, nie kiwnie nawet ręką. Dobra, podjeżdżam na miejsce z którego wystartowałem na łuku, z daleka usłyszałem ryk:
-CO PAN WYPRAWIA?! MAM PANU WPISAĆ REZYGNACJĘ Z EGZAMINU TAK?! NA CO PAN TAM CZEKAŁ?! REZYGNUJE PAN TAK? WPISUJEMY REZYGNACJĘ!!
Wymachiwał przy tym rękami jakby mi chciał przyłożyć.
Byłem maksymalnie <&%#$@>, bo zdawałem po raz pierwszy i nie miałem bladego pojęcia, że szanowny pan nawet nie podchodzi by się przyjrzeć, miałem ochotę mu to wygarnąć, ale zdusiłem to w sobie i przyjąłem jego beszty z pokorą i miną barana... "przepraszam, myślałem że pan podejdzie" wybełkotałem, a w odpowiedzi dostałem szorstkie:
-DO POCZEKALNI!
I tu odetchnąłem ponieważ było to jednoznaczne z oczekiwaniem na jazdę po mieście.
Dobrą chwilę zajęło mi znalezienie miejsca na sali w okolicach głośnika, w którym dało się wyodrębnić głos egzaminatora wyczytujący nazwiska spośród zgiełku muzyki. W międzyczasie zaczęło mnie cisnąć na pęcherz, bowiem dzień był upalny i sprzyjał konsumpcji napojów chłodzących. Nie chciałem wychodzić do WC, żeby znowu nie urazić dumy pana, który musiałby po raz kolejny przeczytać moje nazwisko, co pewnie spowodowało by u niego przynajmniej spienienie ust, albo co gorsza mógłby pomyśleć, że istotnie zrezygnowałem z egzaminu. W koncu jednak poprosiłem jakiegoś kolesia żeby w razie czego pędził mnie zawołać.
Czekałem chyba półtorej godziny, na szczęście już z pustym pęcherzem.
Na mieście nie miałem żadnych problemów z jazdą, natomiast jeśli chodzi o komendy wydawane przez gburowatego egzaminatora, to gdyby dodatkowo nie pokazywał miejsca skrętu ręką, to bym go nie zrozumiał. Szanowny pan powinien popracować na dykcją. Bąkał coś pod nosem jakby był na ciężkim kacu. Kilka razy nawet powtórzyłem po nim instrukcje żeby się upewnić czy dobrze go zrozumiałem. Potwierdzał z takim <&%#$@> jakbym mu deptał po odciskach.
Na mieście miałem jazdę w strefie z ograniczeniem do 40, zawracanie na skrzyżowaniu, zawracanie na 3, parkowanie prostopadłe przodem Jakieś zakamarki Bielska w okolicach kościoła, było trochę tłoczno, bo trafiłem na jakieś uroczystości kościelne, więc puszczałem pieszych i samochody.
Jeśli chodzi o podpuchy typu "skręcamy w prawo", a w prawo zakaz wjazdu, to nie było takich.
Jedna wtopa - nie dodałem gazu przy wyjeździe z zagłębienia w ziemi no i mi zgasł. Myślałem że już koniec, ale odpaliłem i wyjechałem z dziury... luz.
Na koniec usłyszałem - wynik egzaminu pozytywny.
Podsumowując... Egzaminator pomimo całej swojej szorstkości okazał się wyrozumieniem i cierpliwością. Myślę, że taki sposób bycia testuje też odporność na stres i umiejętność zachowania zimnej krwi. W życiu może się to czasem przydać...
Kto z was będzie prowadził kłócąc się z kimś, wspomni o czym pisałem :)
Pozdrawiam wszystkich i życzę powodzenia.