przez seth91 » poniedziałek 04 lutego 2008, 14:21
DWIE TWARZE WORDU BEMOWO!
AKT I [27.11.07]
Ten dzień miał na długo zapaść w mojej pamięci. Pierwszy egzamin praktyczny na prawo jazdy. Godzina 9. Przed ośrodkiem jak zwykle tłumek. Krótka odprawa z egzaminatorem nadzorującym i do roboty. Przypadkowo zawarte znajomości pozwalają się odrobinę odstresować, ale każdy przecież zna to nieznośne oczekiwanie.
Spośród wszystkich egzaminatorów najbardziej rzuca się w oczy jeden jegomość. Sporej postury, nieprzyjemna twarz no i – co najgorsze – ciągle łazi, wszędzie go pełno. Znacz się – wszystkich oblewa na placu. To – jak się później okazuje – pan L.Z. Nowopoznane koleżanki patrzą na niego z przestrachem i modlą się; byle tylko na niego nie trafić. Nie trafiły. Trafiłem ja.
Moje nazwisko wyczytano o 9:55, jako jedno z ostatnich. Pół paczki papierosów zdążyło się w międzyczasie bezpowrotnie zdematerializować.
Po okazaniu dokumentu idziemy na plac. Zimno było jak diabli, więc dla rozluźnienia sytuacji mówię:
-Zimno tu jak diabli
-Zima jest – raczy mnie błyskotliwą, jakże odkrywczą odpowiedzią egzaminator.
Płyny, światła, pasolusterka.
Placyk perfekcyjnie. Szybko, zgrabnie, zwinnie. Lecimy dalej. Przy wjeżdżaniu na Piastów Śląskich w prawo. A to nowość. Ale jedziemy. Potem w prawo na osiedla i parkowanie. Znalazł wyjątkowo ciasne miejsce po prawej stronie. Rozglądam się, w koło w promieniu stu kilometrów żadnego pojazdu. No to ja lewy kierunek, lewy pas, prawy kierunek i wjeżdżam. STOP!
-Co pan wyprawia? Czy pan zwariował? Gdyby jechał jakiś samochód to musiałbym panu przerwać egzamin (łaskawca jego mać).
-Gdyby jechał to bym tak nie zrobił. Ale…
Ale utonęło w potoku jego utyskiwań. To był koniec. Wprawdzie poprawiłem parkowanie, ale pan egzaminator poczuył krew. Ciągłe wrzaski o dynamikę jazdy. Np. w zawracaniu z użyciem wstecznego, gdy wjeżdżałem tyłem między dwa samochody.
Dalej jeszcze gorzej. Widzę, że facet jest nienormalny. Jade prosto, 50km/h ma czwóreczce i słyszę jak L.Z. mówi pod nosem (nawet nie do mnie – on gadał do siebie)”skandaliczne”, „zdumiewające”, „druzgoczące”, „szokujące”.
Bemowo to jedno wielkie osiedle. Jadę więc główną drogą, a tu z prawej wyjazd. Szeroki. Asfaltowy. Zwalniam. 30km/h. No i dopiero widzę tę nieszczęsną, ustawioną bokiem tablicę „droga wewnętrzna”.
-Co pan robi? – pyta mnie wyrocznia
-Kiepsko to jest tu oznakowane, nie wiedziałem, czy…
-Wiem czego pan nie widział. A ja wszystko widzę i wszystko wiem. I nie mogę wyjść ze zdumienia.
Ta. Ja też nei mogę wyjść ze zdumienia. Myślałem, że opowiadania o „złych egzaminatorach” to bajki tych, co nie zdali.
Koniec egzaminu nastąpił równie nieoczekiwanie co oczekiwanie. Wszak pan L.Z. już od kilku chwil szukał wyraźnego pretekstu. No dobrze. Dłuuuuugi lewoskręt. Wjeżdżam na zielonym. Dojeżdżam do środka skrzyżowania. Spokojna mijanka bezkolizyjna. Ale z naprzeciwka jadą. I jadą. I jadą. I jadą bez końca. Nareszcie przestają, ale wtedy jadą już ci z prawej strony. Nic to. Gaz do dechy – przecież spokojnie zdążę. Hebel. Wrzask. Koniec egzaminu. Kilkanaście sekund na środku skrzyżowania. W końcu pan L.Z. odzyskuej rezon, każd jechać tam a tam, tam a tam się zatrzymać, tam a tam zakończymy zabawę.
Po wszystkim zdumiewająco miły. Tłumaczy. Pociesza. I tylko mojego instruktora – genialnego nauczyciela z dwudziestosiedmioletnim stażem – nazywa debilem. Pytam się: „co, wg pana miałem zrobić na tym skrzyżowaniu”. A on mi formułką z podręcznika „skoro nie był pan pewien, że nie może opuścić skrzyżowania, nie należy na nie wjeżdżać, tylko czekać aż sytuacja umożliwi zjazd”. Taaaa.
A teraz słów kilka o skrzyżowaniu: Od sygnalizatora do drogi w którą skręcam będzie ze 25 metrów. Ruch CIĄGŁY. Auta z naprzeciwka zatrzymują się dopiero gdy zmieni im się światło. W takim wypadku musiałbym stać przed sygnalizatorem (na zielonym świetle)aż do zmiany świateł. Potem oczywiście też – wszak miałbym już czerwone. A potem znów – brak możliwości zjazdu i znów – czerwone. I znów i znów… A ci biedni kierowcy z tyłu, którzy po tym pasie mogą jechać również prosto, już są sini z wściekłości.
Konkluzja? Sami sobie dopowiedzcie.
AKT II [1.02.08]
Cóż za fatalny poranek. Jeszcze ciemno, wszak dopiero 6. Za godzinę drugi egzamin. A noc nieprzespana. Bolący brzuch. Stres, stres, stres…
Biorę się w garść. Wyjeździłem 60 godzin na kursie. Jestem przygotowany. Jestem wyluzowany Jestem oazą spokoju, <&%#$@> kwiatem spełnienia. Niech to szlag.
Przyjeżdżam na plac 6:57. A tu już czytają nazwiska. Znaczy się co? Ominąłem odprawę? Co teraz robić? Pod ścianą widzę koleżankę, która ostatnio też ze mną zdawała. Zaraz jej podpytam. A tymczasem głośnik wypluwa moje nazwisko. Idę w pierwszym składzie.
Nawet nie wyczytali nazwiska egzaminatora. Ale to nic. Kim by nie był, tym razem sobie nie pozwolę. Niech mi coś powie niemiłego, niech skomentuje. Zatrzymam się w najbliższym możliwym miejscu i utnę sobie z nim męską pogawędkę! Tak będzie.
Nie. Tak nie będzie. Bo oto egzaminatorem jest kobieta. Ech. Słyszałem, że ostra, że żyleta. Pani A.G. Szybka zmiana podejścia. To kobieta. A ty jesteś facetem. Nienajbrzydszym w mieście. Bądź miły, traktuj ją tak, jak powinna być traktowana kobieta. To twoja jedyna szansa, do cholery.
Wychodzimy na plac a tam nie ma aut. Pani idzie do namiotu, odpala białą strzałę i wraca na plac. Mówię coś. Chwilę milczy. I odpowiada. A więc jest szansa. Nie jest mrukiem. Nie jest L.Zetem. Ok.
Płyny, światła – tu się zająknąłem. W stresie zapomniałem o hamulcowych, ale pani mnie naprowadziła. Uśmiechnęła się tylko. Jazda na plac.
A tu niepokojąca sprawa. Jadę na półsprzęgle. Nie ruszam nogą, a auto „łapie”, „puszcza”, „łapie”, „puszcza”. A więc dostała mi się corsa ze sprzęgłem jak w Jelczu. Ech.
Ale się udało. Górka też. Jedziemy w miasto.
W lewo i w lewo. Wszystko dobrze. W gardle mam sucho jakbym ostatnio pił z okazji zdobycia przez Polską reprezentację piłkarską Mistrzostwa Świata. Pani uśmiecha się:
-Niestety. Nie mam tu nic do picia.
Zamurowało mnie. Wisiałem już, że jest dobrze. Że jest człowiekiem.
Wszelkie polecenia z dużym wyprzedzeniem. Absolutnie zero docinków. Zero stresowania. Nawet uśmiech.
Parę minut po wyjeździe z ośrodka patrzę na prędkościomierz. Ożeszku… 63km/h. Puszczam gaz, ale w hamulec się nie bawię. Spoglądam, czy ona wie. Ona wie. Ale tylko się pobłażliwie uśmiecha. Jedziemy dalej.
Przez cały egzamin ruszam jak debil. Skacze mi to auto. Sprzęgło odpuszcza bardzo wysoko, a gaz chwyta po dotknięciu. Ona tego nie wytrzyma. Nie może wytrzymać.
-Coś kurczę nie mogę się dogadać z tym sprzęgłem – przyznaję.
-Ale widzę, że powoli je pan wyczuwa – słyszę cudowną odpowiedź.
Ale nic się nie zmienia. Dalej szarpie. Jednak tylko przy starcie. Potem już dynamicznie, elegancko, szybciutko.
Lewoskręty, prawoskrętny – wszystko cacy.
Jesteśmy na niewielkiej drodze publicznej.
-Proszę zawrócić w najbliższym dozwolonym miejscu. Może pan wykorzystać infrastrukturę. W tej samej sekundzie włączyłem kierunek. Nic nie jechało, a akurat była brama. 6 sekund później jechałem już w drugą stronę. Bałem się, że powie iż za szybko. Iż niebezpiecznie. Ale nie. Widziałem pochwałę w jej oczach.
Najtrudniejszy moment egzaminu. Skrzyżowanie, a ja na podporządkowanej. Mam jechać prosto. Ale z obu stron jadą. Raz z tej, raz z tej drugiej. Co robić. Stoję. Jakbym był pewniejszy swego sprzęgła to bym kilka raz zdążył przeskoczyć. Ale nie jestem. Stoję. A z tyłu już trąbią. Już się szykują nawet do wymijania. Jestem oazą spokoju. Jestem oazą spokoju. Nagle auto po lewej zwalnia. Mruga światłami. Z prawej nic. Czytałem na forum, że egzaminatorzy potrafią oblać za wjazd na skrzyżowanie w takiej sytuacji. Ale ja już ufam pani A.G.
-O – mówię – ten nas puszcza, to jedziemy.
I ruszam. Patrzę co robi pani egzaminator. Pani egzaminator ruchem dłoni dziękuje temu z lewej, że nas wpuścił. Znaczy się, jest ok.
Długo nie mogliśmy znaleźć miejsca do parkowania. Raz nawet dostałem polecenie parkowania, ale po chwili słyszę: „Albo nie. Tu jest wąsko. Miałby pan problem”. Proszę. A myślałem, że mój problem to nie jej problem. Jedziemy dalej. W końcu się udaje znaleźć dobre miejsce. Po lewej stronie. Ale stoi tylko jedno auto. Mam je objechać z prawej. Hm. Niby łatwiej niż normalnie, a jednak pierwsze podejście zepsute. Pani się nieco zmartwiła, ale prosi by wykonać to jeszcze raz. Tym razem wszystko jest super. Jedziemy dalej.
No i na koniec pech. Skrzyżowanie Broniewskiego i Reymonta. Niedaleko ośrodka. Wjeżdżam na skrzyżowanie. Mam na blacie może ze 30 km/h. I nagle. Już właściwie nade mną światło zmienia się na pomarańczowe. Kątem oka widzę zaskakujący gest pani egzaminator. Mach ręką bym przejeżdżał. Ja jednak robię inaczej. Augenblick w lusterko i hamujemy. Nie ma szans zatrzymać się przed przejściem. Ruszam więc lekko hamulec, przejeżdżam przez przejście i zatrzymuję się za nim, ale przed prostopadłą jezdnią.
-Dlaczego pan nie pojechał?
-To długie skrzyżowanie, nie chciałem ryzykować.
-A czy mógł pan jechać?
-W sumie pewnie tak. Ale nic za mną nie jechało, warunki są dobre, więc wolałem się zatrzymać.
-A gdyby były złe?
-To pewnie zachowałbym się inaczej.
-Nie słucha pan sugestii i poleceń panie Grzegorzu.
-No cóż. Muszę brać odpowiedzialność za swoją jazdę i podejmować niezawisłe decyzje na drodze. Taką akurat podjąłem i mam nadzieję, że mnie nie dyskwalifikuje. – to ostatnie mówię lekko się uśmiechając. Pani A.G milczy. Ale uśmiecha się i po chwili mówi:
-Bardzo dobrze, panie Grzegorzu. Gdyby pan pojechał, byłoby ok., ale takie zatrzymanie tez nie jest błędem. I cieszę się, że jest pan odpowiedzialny na drodze. Moje serce urosło.
A teraz jedziemy już przy samym ośrodku. Oby tylko kazałą skręcić w prawo. Oby kazała skręcić w prawo…
-Skręcamy w prawo.
A więc jednak. Jest szansa. Jeśli nie wkurzyło jej to moje sprzęgło, jeśli przymknęła oko na prędkość i inne drobne błędy, które na pewno się przydarzyły…
-Panie Grzegorzu – wyrywa mnie ze snu na jawie – nie ścinamy zakrętów. Żadnych.
Mówi mi to już przy wjeździe na placyk. Tak na do widzenia. Tak na zaś. Zatrzymuję się. Wyłączam silnik. Oddycham nerwowo.
-Panie Grzegorzu. Cóż. Wynik egzaminu pozytywny i poza tym parkowaniem, które trzeba było poprawić, nie mam do pana żadnych uwag.
MAAAAAAAAAAAASSSSSSTAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
Po wyjściu z auta mówię:
-Dziękuję pani.
-Niech pan sobie podziękuje.
-Ale ja dziękuję za atmosferę. Mogę z panią zdawać dwa razy w tygodniu.
Wyszedłem na ulicę, a Warszawa właśnie budziła się ze snu. Z oddali słychach było zniecierpliwione klaksony…
No i zostałem kierowcą...