przez Jagoodka » wtorek 11 marca 2008, 19:11
u mnie było z egzaminami...hmm... powiedzmy bardzo szczególnie..
1.EGZAMIN LACZONY(11.02.2008r.)
ostatnią jazdę miałam w piątek i tak mnie na niej brał stres,że właściwie, zamiast mnie utwierdzić, że umiem jeździć(w trakcie całego kursu praktycznie nic nie sprawiało mi problemu, prócz tego, że czasem jak miałam jazdy po 8lekcjach zdarzało mi się zagapić), sprowadziła mnie na samo dno rozpaczy... szczególnie,że mam wrodzoną skłonność do wiecznego oceniania tego co robie, jako nie dość dobre lub po prostu do d***... w poniedziałek stawiłam sie jakieś 20 przed 7(raczej przypadkiem, bo jak mnie mama odwoziła był mróz i przymarzły drzwi od kierowcy, jak mama, po oskrobaniu auta weszła od pasażera, to drzwi od pasażera nie chciały sie zamknąć, a potem smieciarka zatarasowała nam wyjazd z osiedlówki...). zdążyłam się jeszcze nacieszyc problemami żoładkowymi na spowodowanych stresem i weszłam zdawać test... miałam jeden błąd wyszłam dosyć szybko... przed jazdą pogadałam z biedakami takimi jak ja, pozartowałam, ale zbladłam na wieść, że będę pierwsza.. jakos tak raźniej jak sie nie zaczyna, no nie?? podzielili nas na grupy i do nas przyszło 2 egzaminatorów: dziadeczek w czapeczce (pan L.) i wysoka, ciemnowłosa kobieta ok 45lat... pali Hanna bodajże... tu dodatkowy stres(i narastający ból brzucha...), bo kobiety mnie nie lubią jakoś:/ ale dostałam się pod opiekę dziadeczka, chociaz jak sioę okazało nie było to takie super, bo mnie poganiał i to mnie stresowało bardziej.. światła, wszystko pod maska nigdy mi nie sprawiały większej trudnosci, a tym bardziej łuk i górka, takze sie nie martwiłam o to zbytnio... i nie słusznie, bo oblałam własnie na łuku oblałam... okazało sie ze tyczki te poza kopertami są inaczej ustawione niż na łuku, na którym ćwiczyłam, poza tym miałam włączone city i nie zauważyłam tego.. i dupa... za drugim razem łuk już nawet nie miałam co próbować, bo byłam tak masakrycznie zestresowana(nawet nie wiedziałam, że człowiekowi tak sie moga ze stresu ręce i nogi trząść...), ze nie było szans... także nie zdałam na czymś co świetnie zawsze mi wychodziło.. i w sumie nikt, łacznie ze mna, sie nie spodziewał, że nie zdam:/ a jednak...
2.EGZAMIN(11.03.2008r.)
teoretycznie dobry termin, po próbnych maturach itd, ale znowu 11... następnym razem jakiś inny dzien na pewno, bo ten 11, to jakiś pechowy:/ zacznę od tego, że w czwartek(06.03.) tuz przed próbną maturą z biologi totalnie bez powodu pękły mi okulary... miedzy oczami:/ miałam je tylko sklejone taśma izolacyjną bo inaczej nie wiele bym przeczytała... się stresowałam, bo nie wiedzialam czy do wtorku mi je naprawia:/ na szczeście w sobote na miejscu zrobili w fielmannie:D tylko doszedł dodatkowy stres bo w piątek skręciłam kostkę(prawa) i chcieli mi ją w gips wkładać, chociaż w sumie nie było szczególnych podstaw do tego..(nie zgodziłam się). owijałam ,namaszczałam tak, ze w miare wydobrzała. 2h jazdy miałam umówione w poniedziałek, dzien przed egzaminem z takim dziadeczkiem, który niektórych egzaminatorów uczył... niestety miał coś pilnego i przysłał szczylka w zastępstwie:/ szło mi potwornie, szczególnie ze wsględu na strasznie miekkie sprzegło i dziwne odgłosy, które autko z siebie wydawało... zdołowałam się troche(jednak poza tymi 3h przed egzaminem poprzednim to prawie 2 miesiace niejeżdzenia), ale pod koniec nie było śle, chociaż denerwowała mnie składnia i przechwałki tego szczylka...
egzamin miałam miec na 7 rano, dlatego dziadek miał przyjechac zajac sie moimi małymi braćmi, a mama miała mnie zawieźć i wspierać duchowo... dziadek sie spóżniał, późno wyjechałysmy i w efekcie spóźniłam się na egzamin... biorac pod uwage wszystkie te optymistyczne akcenty już mi wszystko zwisało.. pan pozwolił mi przystamic do egzaminu, a to ze się spóźniła, poskutkowało tylko tym, że nie byłam pierwsza:P
już odrazu pierwsze co zrobiłam, do pieprznełam sie w skreconą, lżej niż zwykle zabandażowaną kostka w autko...ale placyk zdałam bez problemu(już sie tak nie stresowałam jak za pierwszym razem). Poza tym pan Marek S. nie był z typu tych upierdliwców, którzy szukaja dziury w całym(zreszta nie mieliby w czym). Na miasto tez miałam jechać jako druga, bo dziewczyna, która miała ostatnia placyk, odrazu z placyku pojechała na miasto... nie byłam jakos specjalnie zdenerwowana, ale jak wróciła tamta dziewczyna(zdała!!:D) to jakos mnie wzieło na stres... wydawało mi się ze wszystko sprawdziłam, ale... zapomniałam włączyć świateł... i wyjechalam z Wordu tylko po to by zawrócić...
nie pamietam kiedy wczesniej zdarzyło mi się zapomnieć o światłach... poza tym o tym przypominala mi mama tuż przed.. stres??
totalnie się zdołowałam... w ogóle nie mam ochoty podchodzić do tego jeszcze raz:/ mama mnie wspiera, powiedziała, ze przeciez jak już jestem za kierownica to mam pewne ruchy i w ogóle wiem co robię... ale ja juz nie jestem pewna:/ zapisałam sie jeszcze tego samego dnia na egzamin 15.04,ale udało mi sie prawie odrazu przepisac na 5.04. - nie wiem co to będzie... zobacze, czy nie uda mi sie jeszcze jakiegos korzystniejszego(bliższego) terminu dorwac... jak nie zdam następnym razem, to chyba juz w ogóle zwatpię... wiem ze ludzie sdawają i po7 razy, a potem jeżdza czasem lepiej od tych, którzy zdają za pierwszym, ale nie wiem czy będe miała słe zeby tam sterczeć kolejny raz...
pozdrawiam wszystkich na drodze starań w osiągnięciu kawałka plastiku;P
im człowiek inteligentniejszy, tym częściej pech daje mu o sobie znać... Jestem geniuszem:P:D