przez GS » środa 16 kwietnia 2008, 17:47
Tak, po 5 miesiącach od rozpoczęcia kursu, spełniło się wreszcie moje marzenie, które żywiłem od 10. roku życia. Zdałem za pierwszym razem! :D
Ale od początku. Kurs zacząłem przed skończeniem 18 lat. Żeby było śmieszniej, zapodziałem gdzieś paszport i straciłem półtora miesiąca, czekając na wyrobienie dowodu osobistego. Wreszcie nadszedł jednak upragniony 18 lutego, kiedy to o 10:00 stawiłem się w sali egzaminacyjnej nr 2, aby wypełnić test teoretyczny. Prawdę mówiąc naukę rozpocząłem w sobotę, zdając egzamin w poniedziałek, ale moja fascynacja motoryzacją sprawiła, że od małego sobie na te testy rzucałem okiem i coś zapewne przy tym zapamiętywałem. :D W każdym razie udało się zdać bezbłędnie.
Dostąpiłem więc przywileju długiego oczekiwania na egzamin praktyczny. Zapisując się 18 lutego, jazdę ustawiłem sobie najwcześniej jak się tylko dało - 16 kwietnia.
Patrząc wstecz, te dwa miesiące minęły nawet dość szybko. W każdym razie we środę 16 kwietnia nastąpił wreszcie ten dzień. :) Nie stosowałem żadnych żywieniowo-relaksacyjnych taktyk. Zrobiłem sobie tylko dwudniowe wolne od szkoły, żeby się porządnie wyspać i o godzinie 12 wyjechałem do BB na egzamin. Byłem jakieś 5 minut przed czasem. W głośnikach rozległ się głos polecający zdającym o 12:45... zapoznanie się z tablicami o obsłudze samochodu (to, co pod maską oraz światła). Trochę dziwne, bo kurs już przecież skończyłem, ale co tam - dla mnie lepiej. :)
Chwilę później na plac całą grupę pod tytułem "12:45" zaprasza... starszy pan z bródką, czyli kto? Tak, pan T. - postrach bielskiego WORDu. Wszyscy rzuciliśmy sobie wymowne spojrzenia i wysłuchaliśmy odprawy jak przed misją militarną, poczym wróciliśmy do poczekalni. Po dobrych 30-35 minutach oczekiwania w głośniku pojawiło się moje nazwisko, wystrzeliłem więc na plac i uderzyłem do stojącej w jednej z kopert Corsy - ucieszony, bo okazało się, że egzaminuje mnie inny Pan, niż przeprowadzał odprawę, a o takiej opcji nie wiedziałem. Pan S. wyglądał sympatycznie, więc i ja starałem się zaprezentować dobrze. Wszystkie czynności obsługowe śmignęły sprawnie. Tunel również bez zająknięcia. O górce nie ma co wspominać - w BB jest ona właściwie niewidoczna. W dobrym nastroju zostałem odesłany do poczekalni. Nie mam pojęcia jakim systemem w WORD BB egzaminuje się ludzi (czy alfabetycznie, czy jak...), ale ja czekałem jeszcze do 14:05 i wtedy też rozpocząłem jazdę po mieście. Generalnie jestem osobą opanowaną. Nie miałem żadnych problemów ze stresem. I przez pierwsze 15 minut kręcenia po BB szło mi świetnie, jechało mi się bardzo dobrze, Pan egzaminator wydawał polecenia tak, jak trzeba - wcześnie, głośno, wyraźnie, jednoznacznie. Około 14:20 rozpoczął się jednak... koszmar? Może to za duże słowo, ale atmosfera zrobiła się, delikatnie mówiąc, nieciekawa. Nad Bielskiem siępił sobie deszczyk, ale nie lało. Włączałem więc co jakiś czas wycieraczki, ale nie ustawiłem ich na program pracy stałej, bo aż tak nie padało i gumy darły się o szybę. W pewnym momencie spokojny Pan egzaminator stwierdził bardzo, bardzo cierpkim tonem, że jeżeli nie włączę tych wycieraczek, to mi ten egzamin przerwie. No i stresik dopiero teraz się zaczął, bo wyszło na to, że chyba mam obok siebie osobę mniej sympatyczną, niż się z początku wydawało... Kilka przecznic dalej dostałem polecenie skośnego parkowania pomiędzy maluchem i Puntem. Sytuacja wyglądała tak, że maluch stał okrakiem na dwóch miejscach parkingowych (wyznaczone liniami), a punto także dwoma kołami przecinało skrajną linię swojego pola. Wyglądało więc tak, że z trzech (podkreślam raz jeszcze - wyznaczonych) miejsc parkingowych, wolne było w całości jedynie środkowe. Tam więc zaparkowałem, dość sprawnie, idealnie między liniami... na co Pan egzaminator oburzony skarcił mnie po raz kolejny... że stanąłem tak, iż nikt już obok się nie zmieści. I oczywiście zgadzam się z tym, ale "przytulając" się bardziej do malucha lub punciaka, stałbym na linii wyznaczającej miejsce parkingowe... Nie miałem zamiaru dyskutować z Panem, widząc jakie ma do mnie nastawienie. Zszokowany lekko byłem jednak jak wpisał mi za to parkowanie "N" i kazał wykonać je jeszcze raz, w innym miejscu... Czy zatem parkowanie byłoby poprawne, gdybym w ogóle nie zwracał uwagi na linie wyznaczające miejsca parkingowe?!
W każdym razie spiąłem się w sobie i starałem nie wyprowadzić z równowagi, choć każdy kolejny manewr był kwitowany kręceniem głową lub cichym utyskiwaniem... W połowie egzaminu byłem już bardzo mocno przekonany, że po prostu nie zdam... W pewnej chwili Pan egzaminator polecił mi ponownie zaparkować. Stanąłem, a on powiedział, abym powyłączał wszystko... - no, to koniec - myślę sobie. Pan egzaminator dokończył jednak zdanie - ...i poczekać chwilę w samochodzie. Okazało się, że stanęliśmy pod kioskiem, a on chciał sobie coś kupić... :D
Czas przeznaczony na egzamin minął bardzo szybko. Zatrzymanie się przed będącym już jedną nogą na przejściu człowiekiem zostało skwitowane prychnięciem, ustąpienie pierwszeństwa samochodowi na prawym pasie podczas zawracania zostało skwitowane kręceniem głowy, a dojazd do wysepki na środku skrzyżowania przy szpitalu (ci, co się uczą jeździć w BB znają na pewno to miejsce) podczas skręcania w lewo na WORD spotkało się z totalnym ochrzanem... W tym momencie zupełnie zgłupiałem, bo podczas nauki instruktor podkreślał, że jak z lewej nic nie jedzie, to należy dojechać na tym skrzyżowaniu do środka do wysepki i stamtąd przepuszczać jadących z prawej, od centrum w stronę WORDu... Takie wytłumaczenie mojego zachowania spotkało się z kolejną porcją dość poważnego "opieprzu" i kręcenia głową, aż wreszcie znaleźliśmy z powrotem na placu WORDu.
Pan egzaminator przedstawił mi jeszcze naprawdę dłuuugą przemowę na temat tego jak niedopuszczalne błędy popełniłem (i wcale nie twierdzę, że nie miał on w kilku wypadkach racji, wręcz przeciwnie, egzamin był moją najgorszą jazdą od początku nauki), ale stwierdził, że pomimo tego jeżdżę dobrze i zalicza mi egzamin pozytywnie... Pozostało mi obiecać poprawę, życzyć miłego dnia i uścisnąć dłoń na pożegnanie. Wziąłem kurtkę z tylnej kanapy i sobie poszedłem... ale Pan egzaminator zawołał mnie jeszcze raz. I dalej uświadamiał mi usterki w mojej jeździe. :) Powiedziałem, że w głónej mierze były spodowodowane stresem związanym z egzaminem, na co on odparł, że stres powinien być tylko na początku, a mnie na początku szło bardzo dobrze, a im dalej, tym gorzej... Nie powiedziałem już dlaczego tak się działo, żeby notowań sobie nie obniżyć do zera, podziękowałem raz jeszcze za uwagi i pojechałem do domu.
Tak czy owak, jeżeli ten Pan kiedykolwiek to przeczyta i skojarzy wpis z moją osobą, to zaznaczam, że na jazdach szkoleniowych naprawdę szło mi o wiele lepiej i bardzo dziękuję oraz jestem wdzięczny za wyrozumiałość, choć warunki egzaminowania stworzył... trudne. ;)