przez DonX » poniedziałek 06 kwietnia 2009, 15:51
Witam serdecznie wszystkich.
Przeglądam to forum od wielu miesięcy, muszę przyznać, że wiele ciekawych informacji można tu znaleźć na temat przebiegu egzaminu w Lublinie.
Może opowiem jak wszyscy swoją historię, która jeszcze końca nie zaznała.
1. egzamin był w kwietniu ubiegłego roku, wykonałem obsługę samochodu i pojechałem na łuk. Tam pierwszy raz mi wyszedł bez problemu, jednakże Pan egzaminator stwierdził, że do powtórki bo ZWOLNIŁEM - a jak wiadomo, tylko zatrzymanie powoduje powtórzenie manewru. Cóż, drugim razem ze stresu wyjechałem za linię i tak zakończył się mój pierwszy egzamin na aveo. Biorąc pod uwagę, że miałem nikłe doświadczenie za kółkiem, nie spodziewałem się, że zdam egzamin za pierwszym razem.
2. egzamin oblałem z własnej winy na rondzie na kalinie.. cóż nie mam pretensji do nikogo.
3. egzamin miałem z Killerem, taki wysoki smutny Pan. Całą drogę był sztywny, że aż przykro, oblał mnie na ponikwodzie, jak wymusiłem podobno pierwszeństwo wyjeżdzając z drogi podporządkowanej, na drogę główną. Ja osobiście bym szybko ten manewr wykonał i jechał dalej, ale cóż, Pan egzaminator miał tu swoje zdanie.
4. egzamin - wszystko szło cacy, aż do skrzyżowania z zieloną strzałką koło targu na drodze Męczenników Majdanka. Gdy się zapaliła, dwa samochody czekające na przejazd ruszyły a ja zaraz za nimi, nie zatrzymując się - cóż złe przyzwyczajenia, dla mnie przepis ten jest bezsensowny ale cóż.. oblałem, kiedy miałem już wracać do WORDu.
5. egzamin - godziny poranne, jechałem boczną uliczką od al. witosa w kierunku makro - pierwszy raz w życiu dodam. Dostałem polecenie jechać na wprost, to zmieniłem zgodnie z tablicą informacyjną pas na lewy. Niestety na jezdni zaczęła się podwójna ciągła i w efekcie egzamin oblany.
Wtedy zrobiłem pierwszą głupotę jaką można w Lublinie zrobić. Odwołałem się, ale nie odnośnie decyzji egzaminatora (trafił mi się Pan K. wyjątkowo sprawiedliwy człowiek, żeby wszyscy egzaminatorzy byli tacy byłoby pięknie), ale do bezsensownego oznakowania na odcinku drogi, który mnie wpuścił w kanał. Nic mi to nie dało, sprawę załatwiłem polubownie - wcześniejszy termin egzaminu, za który płaciłem.
6. egzamin - objechałem całe miasto, kalinę z ponikwodą wykatowałem ile się dało, oczywiści nie obyło się bez słuchania mądrości pewnego młodego Pana egzaminatora, ale cóż, jakoś zdzierżyłem. Wróciłem do WORDu, parkuje zadowolony, że wreszcie się udało i co? Nie zdałem - bo mu się moja jazda nie podobała. Zarzucił mi koleś takie rzeczy, których jakoś wcześniej nikt inny się nie dopatrzył, oblał mnie za to, że ustąpiłem pieszym na przejściu - pech chciał, że dwa razy. Nie dałem za wygraną, odwołałem się do Urzędu Marszałkowskiego a ten.. przyznał egzaminatorowi rację (choć w błędach powodujących przerwanie egzaminu ani w kodeksie wykroczeń nie figuruje mój czyn w granicach powodu do oblania egzaminu).
7. egzamin - skrzyżowanie równożędne, na tle drzewa nie zauważyłem znaku drogi z pierwszeństwem, ustąpiłem przejazdu pojazdowi nadjeżdzającemu z prawej. Nie pomogły wyjaśnienia, żeznak jest tak sobie widoczny. Znowu powrót na start.
8. egzamin, 3 kwietnia, mija rok jak już zdaje na prawo jazdy. Z wordu w lewo, na światłach w prawo do graffa, zawracanie na skrzyżowaniu, jazda na wprost w kierunku makro, skrzyżowanie pod makro. Zatrzymuję się za przejściem przed linią, skąd mogę widzieć czy nic nie jest na skrzyżowaniu i czy mogę ruszać. Pusto, więc ruszam skręcając w prawo, na przejściu pieszy już wchodzi na chodnik, ja się toczę bez gazu 2-3 km/godz. Upewniam się jeszcze raz czy nic z lewej nie jedzie - czysto, więc dodaje gazu będąc już na prostej po skręcie w prawo - egzamin oblany bo powinienem się DRUGI raz zatrzymać.
Pytam się teraz Państwa. Gdzie w kodeksie jest napisane, że będąc już na prostej, gdy nic nie jedzie z lewej, a pieszych już nie ma na jedni jest napisane, że mam się DRUGI RAZ ZATRZYMAĆ???? Bo tak sobie ubzdurali w wordzie?
Jest to najbardziej złodziejska instytucja w tym mieście, nie robią nic aby ten egzamin można było zdać, zasłaniając się przepisami o egzaminie na prawo jazdy. Rok czasu czasami zdarza mi się po mieście bez prawa jazdy podjechać gdzieć, nie miałem najmniejszej stłuczki ani wypadku, nie łamie przepisów, nie mam problemów z prowadzeniem samochodu.
Kiedyś pewien dziennikarz Newseeka napisał: Umiesz jeździć, ale egzaminu nie zdasz, bo to są dwie różne sprawy. I taka smutna prawda, zmiany miały zlikwidować korupcję i poprawić statystyki kierowców uczestniczących w wypadkach, a zamiast tego sprowadziły cały proces zdobycia prawa jazdy do płaczu i zgrzytania zębami.
A do gościa który się odwołał:
Panie przebacz mu, bo nie wiedział co czynił. Nie zdziw się jeśli podzielisz mój los. To nie jest państwo prawa, a egzamin został tak skonstruowany, aby napędzać kasę wordom w całej Polsce i szkołom nauki jazdy. Jak najbardziej popieram pomysły wyjazdów na Ukrainę po dokumenty, bo jak pokazuje doświadczenie, zgodnie z prawem w Polsce zdobędziesz prawo jazdy za 6-15 razem. Najlepszym rozwiązaniem byłaby albo zmiana przepisów na bardziej przejrzyste, które eliminowałyby swobodę interpretacji przez egzaminatora, albo zlikwidować WORDy i oddać sprawę w ręce OSK. W stanach prawo jazdy można zrobić w tydzień, a egzamin polega na przejechaniu się po paru ulicach i udowodnieniu, że umie się prowadzić samochód. U nas zrobili z tego przywilej. Pijany poseł, bądź narwany Kurski może łamać przepisy i nie zabiorą mu prawka, u nas żeby je zdobyć, trzeba wydać 2000 - 3000 zł . Masakra jakaś.
Pozdrawiam zdających i gratuluje tym, którzy mają tą paranoję już za sobą.
***DON***