przez viiiika » czwartek 30 kwietnia 2009, 16:28
Witam :D ! Forum śledzę od początku mojego kursu, ale nigdy nie czułam chęci podzielenia się czymkolwiek. Ktoś może twierdzić, że przesadzam z lekka z tym co piszę i zbytnio wyolbrzymiam, ale u mnie tak było i chciałabym się tym podzielić.
Jako osoba która nigdy wcześniej nie jeździła, kurs kosztował mnie bardzo wiele pod względem emocjonalnym - kobietą w końcu jestem. Do tego doszły ambicje zbyt wysokie, presja... a jak wiadomo, raz jest źle a raz dobrze...
Czytając wiele wypowiedzi odnośnie "prawka" mam nazbyt często wrażenie, że ludzie mają zbyt wielką chęć posiadania tego plastiku, większą niż świadomość tego, że tak na prawdę nie chodzi o to aby go mieć, tylko żeby posiadać takie umiejętności i odpowiedzialność na drodze, aby nie zrobić nikomu krzywdy. Aby czuć się kierowcą, nie tylko za sprawa posiadania owego dokumentu. Myślałam kiedyś, że stres na egzaminie przekreśla moje umiejętności. 3 razy oblałam na łuku :wow: Dziś jednak z perspektywy, myślę że po części na pewno. Jednakże, wtedy nie czułam się kierowcą, nie byłam gotowa wyjechać na drogę i być uczestnikiem ruchu - samodzielnie, nie czułam się pewnie na tyle na ile powinnam. Umiejętności były- oczywiście! ale wymagały doszlifowania. Jednemu wystarczy 20 h kursu na opanowanie wszystkiego, innemu 30, innym 50 itd. Nie skupiajmy się na tym, że "ja muszę mieć" ale na tym by umieć jechać bezpiecznie i panować nad tym co się dzieje i wiedzieć co trzeba robić. Z instruktorem może nam iść dobrze, ale czy to nie jest zbyt często tak, że wiemy, że on zawsze pomoże, że czuwa. Ale co później? On nie będzie z nami jeździł, nikt nam nie pomoże. I to jest właśnie sprawdzane na egzaminie. Ten Pan czy Pani obok, nie są naszymi wrogami!!!! a zbyt często się ich właśnie tak traktuje, jako przeszkody do naszej radości. Jest tak, że oni i my stoimy po tej samej stronie barykady. Heh, jak często się słyszy, egzaminator był taki i taki, i chciał mnie uwalić!! Bzdury!!!!!! Przecież ten człowiek widzi jak jeździmy, widzi co wyprawiamy w tym pojeździe. Przecież ich sensem życia nie jest to, aby jak najwięcej ludzi nie zdało. Nerwy nerwami, nie można na nie wszystkiego zrzucić. Nerwy wiedzy nie odbierają. Różne głupoty człowiek wyprawia ze zdenerwowania - to zgaśnie, to żabką się ruszy. Co z tym pieszym który nam wyłazi na pasy a my go nie widzimy, co z tym znakiem, którego nie spostrzegliśmy, co z tym światłem? Co by było jak by nie zahamował? Mogłoby być jedynie źle. A gdybyśmy jechali sami?
Musimy sobie w główkach poukładać przed egzaminem. Musimy panować nad sobą, nad samochodem i nad tym wszystkim co się dzieje!!! Jeżeli nie możemy opanować siebie, nie ma sensu wyjeżdżać w tą dżunglę jaką jest miasto. Logiczne. Zbyt często sami się nakręcamy przed egzaminem i upatrujemy w innych winę za nasze niezdanie. Logiczne.
Kiedyś jednak tak nie myślałam :oops:
Pierwszy egz. - zdam, albo i nie, ale umiem co to dla mnie, tylko ten deszcz, tyle nie padał a dzisiaj musiał i to jeszcze tak!. Po oblanym - pfe, umiem ale nerwy i tak dalej, nie wiedziałam jak będzie, drugi egz. jest mój!! Drugi egz. - lekko się obawiam, jazd nie dokupiłam, po co przecież dobra jestem, przynajmniej nie najgorsza, jeszcze wszystko pamiętam. Niezdany - co jest? dlaczego? nerwy, nerwy... no przecież chyba umiem, nie doskonale ale...Nie mogłam siebie ogarnąć. Trzecie podejście- jestem do niczego, nic nie umiem, nic nie wiem, zapłaciłam to pójdę. Jeździć nie mogłam wcześniej, 13 piątek w dodatku, samochód zmienili, raz tylko godzinkę jechałam w clio, z wrodzonego skąpstwa :oops: jak podszedł do mnie chłopak i wręczył mi obrazek św. Krzysztofa powiedziałam że nie chcę, tyle ludzi było a on musiał akurat do mnie!!!wszystko było na nie i bardzo chciałam nie zdać. Pani egz. jeszcze podejrzewała że to nie ja jestem na zdjęciu w dowodzie, czym mi ciśnienie podniosła, chyba się człowiek przez 4 lata za bardzo nie zmienił! Po 3 - jestem debilem i tylko wstyd, wstyd teraz... kupię sobie rower, albo miesięczny - taniej będzie. Sama świadomość że jesteś do niczego, jest straszna. Ale nic się nie dzieję bez przyczyny!! Wszystko jest po coś na tym świecie. Wszystko nas kształtuję. Porażki i błędy pomagają tylko w tym aby stawać się lepszym i bardziej świadomym - oczywiście jeżeli je dobrze wykorzystamy. Przede wszystkim - praktyka czyni mistrza - każda dokupiona godzina to jest inwestycja w siebie, która procentuje.
Poszłam W KOŃCU!! po rozum do głowy, powiedziałam sobie opanuj się debilu! nie było to łatwe, ale nikt nie obiecywał, że będzie. Wykupiłam ustawowe 5 h. Długa przerwa nastąpiła jakieś 2 m-ce, może trochę krócej. Rola mojego instruktora w tym wszystkim jest ogromna, w sumie to chyba by zabrakło słów pochwalnych dla niego. Z ciapy zrobił ze mnie myślącego kierowcę. Dopiero oczywiście początkującego i jeszcze nie wprawionego "w boju", ale fundamenty już są.
Na egzamin 4! poszłam z przekonaniem, że mam przede wszystkim myśleć o tym co robię i jak robię, a nie o tym, że jak ja to się boję. Ogromnie pomógł mi instruktor z tym moim nastawieniem - ogromnie!! Było mi wszystko jedno. Umiem to zdam, nie umiem to nie zdam i dobrze! - będę dłużej żyć i inni, którzy potencjalnie mogli by stanąć na mojej drodze. Powiedziałam sobie, niech się dzieje co chce - nagrało się, bo rzekłam to na łuku :D Nie myślałam o niczym, cieszyłam się dniem - po prostu!! Dziwne trochę :shock: ale tak było, cieszyłam się z możliwości sprawdzenia tego czy się nadaje w końcu czy nie. Nerwy były, ale nie miały nade mną przewagi, były na takim poziomie, który mobilizował. Cieszyłam się, uśmiechałam. Nawet do egzaminatora zacieszałam. Dlaczego? nie wiem - tak mi jakoś wesoło było. Pewnie sobie pomyślał, że jakaś wariatka :) Łuk, ten cholerny łuk!! Poszedł gładko, bo walczyłam o słupki, żeby w nie nie przygrzać. I to ja go pokonałam, a nie on mnie. Opanowanie i świadomość tego co się dzieje i tego co mam robić - spokój!! Byłam pozytywnie zszokowana:jupi: Już po tym było mi wszystko jedno czy zdam czy nie. Po prostu jechałam, jechałam tak jak bym była sama w tym samochodzie. Zbyt nerwowo troszkę :] ale weź się człowieku nie denerwuj :roll: Co do innych uczestników ruchu - kierowcy jak najbardziej pozytywnie reagowali na pojazd egzaminacyjny, nie utrudniali, ale piesi - tylko wyjść i nastrzelać po mordach - święte krowy. Nie wiem gdzie jeździłam, nie pamiętam raczej. Egzaminator ? Nawet nie pamiętam jak się nazywał. Młody, wysoki, blondyn - przystojny :D - tyle pamiętam :lol2: Dojechałam do WORD-u i usłyszałam " nie stworzyła pani zagrożenia... nie mam zastrzeżeń... tylko mniej nerwów...". Opętana szczęściem - chyba tak mogę określić to uczucie po zdanym egzaminie. Nie wiedziałam czy się śmiać czy płakać - więc robiłam wszystko na raz :D A teraz - już niedługo wsiądę do autka z tatą u boku :) i ze świadomością, że nauka to dopiero się zaczyna- moja nauka bycia samodzielnym kierowcą, świadomym swoich braków i swojego niedoświadczenia. Już widzę to przerażenie mojego taty podczas naszej pierwszej jazdy - bezcenne :rotfl: Już dalej się nie będę rozpisywać :wink: choć refleksji mam tyle, że mogłoby na grubą książkę starczyć :) Pozdrawiam i życzę wszystkim szerokiej drogi! :D
:)