przez mrqpa » środa 23 listopada 2011, 20:22
To ja dla odmiany wypowiem się, którego instruktora nie polecam. Szkoła mieści się na Bródnie (jako, że jest to forum publiczne, nie podaję nazwy, ale mogę ją podać zainteresowanym na priv), jest on jedynym instruktorem od jazd w tej szkole. Dariusz, wiek 30-35 lat, na nazwisko ma tak, jak jeden z prezydentów I RP. Na wybór tego OSK (oraz instruktora) namówił mnie kolega, który zdał za pierwszym razem. Twierdził, iż ów instruktor jest bardzo spokojny (okazało się to nieprawdą) oraz uczy robić łuk taką metodą, że zawsze wychodzi. Tyle tylko, że to właśnie na łuku zakończył się mój pierwszy egzamin. Nie dajcie się nabrać na podobne bajki. Żadna metoda nie daje 100% szans na bezbłędne zrobienie łuku. Od egzaminatora dowiedziałem się, że należy obserwować prawą linię, a nie lewą. A podczas szkolenia nigdy nie najeżdżałem na tyczki, ponieważ albo były połamane albo ich wcale nie było. Instruktor doskonale wiedział, że nie zdam i na jakim etapie zakończy się mój egzamin, celowo źle mnie uczył, by móc wyciągnąć pieniądze z dodatkowych jazd. Notorycznie spóźniał się 5-10 minut, po czym dawał mi kluczyki do auta, żebym sobie wszystko poustawiał, a sam biegł do ośrodka, niby po dokumenty, i wracał po kolejnych 10 minutach. Podczas jazd były załatwiane jego prywatne sprawy, rozmowy telefoniczne, palenie papierosów, zapisy do dentysty, opłacanie rachunków, odbieranie wyników badań znajomych i rodziny, zakupy w sklepach spożywczych i na stacjach benzynowych. Stałą trasą było jeżdżenie od jego bloku do osiedlowej myjni. Podczas 50 godzin, które wyjeździłem u niego nie nauczył mnie dobrze robić łuku, nie pokazał też hamowania awaryjnego. Piszę 50, lecz było to co najwyżej 48, ponieważ z powodu przekładania przez niego jazd, zdaje się, że 2 godziny wcale nie były jeżdżone. A gdy odejmę sobie jego spóźnienia, postoje na stacji benzynowej i wizyty w mieszkaniu, wyjdzie tych godzin pewnie ze 35. Nieraz potrafił i na pół godziny przepaść, ale jazdy zawsze kończył o czasie, często nawet kilka minut wcześniej. Taki był punktualny do kończenia. Częste było również odwożenie innych kursantów, niekoniecznie trasami egzaminacyjnymi, gdzie kazał mi wjeżdżać na jakieś zad**ie i darł się jak miałem problem z wyjechaniem. Raz kazał mi nawet wjechać w "zakaz skrętu w lewo", gdy mu odmówiłem, powiedział, że nie będzie mi 10 razy powtarzać, żebym skręcił. Gdy na jego życzenie to zrobiłem, rzucił się na kierownicę i zaczął się drzeć, że niebezpieczną sytuację powoduję. Zawsze umawia się na 2 godziny zegarowe. Z początku mnie to cieszyło, bo chciałem szybko zrobić kurs, jednak okazało się, iż robi to by jego spóźnienia nie były aż tak widoczne. Jest dość dyspozycyjny czasowo, choć często przekłada jazdy, ale ta jego dyspozycyjność wynika chyba stąd, że dużo osób się na nim poznało i nikt nie chce brać u niego jazd. Z obowiązkowych 30 godzin na górce byliśmy tylko raz. Podczas jednej z rozmów telefonicznych (chyba ze swoim kolegą), myśląc że nie słyszę, nazwał mnie "fujarą". Z kontekstu jego wypowiedzi wynikało, że jestem ograniczony umysłowo i nigdy nie nauczę się jeździć. Ja za takiego się nie mam. Dodam fakt, iż zajęcia są prowadzone na samochodzie z niesprawnymi światłami mijania i rozregulowanym sprzęgłem, a dodatkowe jazdy odbywają się na placu OSK w zupełnej tajemnicy przed jego przełożonym, chyba nawet "na czarno", bo żadnego rachunku za te dodatkowe jazdy nie dostałem.
Jednym słowem: Uważajcie na niego, ale też na innych instruktorów-naciągaczy, ja na pewno więcej już do niego nie pójdę i nie życzę najgorszemu wrogowi takiego instruktora.
P.S. Chcę się zapisać na drugie podejście do egzaminu praktycznego, ale zanim to zrobię, muszę wziąć gdzieś kilka dodatkowych godzin, aby przećwiczyć łuk. Dużo pozytywnych opinii przeczytałem na temat OSK "Bartek" przy Odlewniczej. Możecie mi coś w tej sprawie poradzić?