Nie raz zastanawiałam się nad tym pytaniem (obserwując to co dzieje się na drogach). A teraz siedząc po lewej stronie samochodu to pytanie nurtuje mnie codziennie. Kto przestrzega przepisy? Ograniczenia prędkości, ale także wyprzedanie w niedozwolonych miejscach, wysepki i podwójna ciągła nic dla kierowców nie znaczą. A każdą rozmowę z kierowcami można podsumować jednym zdaniem: przepisy przestrzega się głównie tam gdzie są radary, bądź spodziewać się można radiowozu. Jako młody kierowca, staram się przepisów przestrzegać. Mąż zaczął się wczoraj śmiać: nie potrzebny Ci zielony listek i tak wszyscy widzą, że jesteś niedzielny kierowca. Ja mu na to, że nie niedzielny, bo od 2 tygodni jeżdżę codziennie w każdy dzień tygodnia :). Jednak trzymając się dozwolonych prędkości wiele razy czułam się traktowana jak "zawalidroga".
Choćby dzisiaj. 7 rano, na drogach śnieg, ślisko, z nieba pada kolejna dawka białego, śliskiego puchu. Jadę prędkością ok. 50km (do 55 sobie pozwalam, gdyż mąż powiedział, że nasz licznik zawyża). Co ciekawe jadę drogą znaną z tego, że o tej godzinie lubią tam stać… Kierowcy za mną musiało się bardzo spieszyć, bo nie patrząc na nadjeżdżającego z naprzeciwka TIRa - zaczął mnie wyprzedzać. Centymetry dzieliły go od tragedii, aż kierowca TIRa zaczął trąbić. A co ciekawe kilka metrów dalej rzeczywiście policja stała. Jednak ten pan zdążył przed nimi skręcić w prawo. Czy te kilka sekund coś mu dały? A niewiele brakowało, a skończyłby na pobliskim cmentarzu. Zresztą ja być może z nim…
Czy ze względu na histeryków na drogach mam łamać przepisy, bo wtedy nie sprowokuje ich do wyprzedzania na podwójnej ciągłej i zakazie wyprzedzania? Czy dzięki łamaniu przepisów będę bezpieczniejsza, bo jakiś wariat nie będzie wyprzedzał mnie na trzeciego, co może grozić kolizją także i mi? Dla kogo są te wszystkie kodeksy, znaki itd, jak ich przestrzeganie może być groźniejsze w skutkach niż olewanie ich??
Co Wy sądzicie o nagminnym łamaniu przepisów ruchu drogowego?