To trochę nudny post ale mam doła. Jeżdżę już prawie miesiąc z prawkiem i niby powinnam robić postępy. Może i robię, ale dlaczego raz wszystko wychodzi mi cacy jak bym co najmniej od lat jeździła a innym razem to tak partaczę że nie wiem. Parę dni temu na przykład ruszyłam sobie pod górkę z dwójki. Chyba nie muszę mówić jaką piękną żabę zrobiłam. Często pokonuję taki wiadukt, na którym zawsze jest korek. Czasem to pięknie podjadę, a czasem to i z dwa razy mi zgaśnie. Czy po miesiącu jazdy (no co prawda nie codziennie) pod tę samą górkę nie powinnam już z zamkniętymi oczami ruszać? A może ja się po prostu nie nadaję, jak przysłowiowa baba?
Nie wspomnę już o tym że raz zamiast zredukować z 5 na 4 to wrzuciłam 2 albo czasem próbuję wrzucić szósty bieg po piątym. A i kierunku z dwa razy zapomniałam. Nie mówiąc już o tym że wciąż jak wsiadam to muszę kurtkę zdjąć, a na papierosa to muszę się zatrzymywać. Wiadomo że w miesiąc nie będę super doświadczonym kierowcą ale czy nie uważacie że takie rzeczy jak te wyżej wymienione to powinnam już mieć opanowane? Kiedy poczuliście że już umiecie jeździć?