Wczoraj ok godziny 18:00 byłam świadkiem bardzo dziwnej i niezrozumiałej dla mnie sytuacji. Drogą z ograniczeniem do 30 km/h jechał gość z prędkością tak na oko 80 km/h. Zaraz za nim z osiedlowego parkingu wyjechała dziewczyna. Kiedy tylko znalazła sie na jezdni facet nagle zahamował (jak sie później okazało na przejście wybiegł pieszy) no i sie stuknęli. Niemocno, ale światła się posypały. Po kilku minutach na miejsce przyjechała policja. Pieszego o nic nie pytali, od razu kazali mu odejść. Pan rajdowiec dostał tylko poucznie, a dziewczyna 600 zł mandatu i kilka punktów karnych. Powiedzieli, że to dlatego, że to ona spowodowała stłuczkę. Czy mieli rację? Przecież gdyby pieszy nie wybiegł na przejście, a kierowca nie jechał tak szybko nie doszłoby do tego. Dlaczego tylko jedna osoba została ukarana?
A teraz inny przykład.
Drogą z pierwszeństwem jechała 'elka'. Z podporządkowanej z dużą prędkością wyjechało sportowe auto. Kursant nie wyhamował i uderzył w tamten samochód. Instruktor został ukarany mandatem, kursant dostał zakaz robienia prawa jazdy na 6 miesięcy, kierowca sportowego auta w ogóle nie został ukarany. Panowie niebiescy tłumaczyli, że gdyby to on uderzył w 'elkę' to wtedy w świetle prawa sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej i WSZYSCY zapłaciliby mandat.
I teraz mam kilka pytań. Czy w takiej sytuacji rzeczywiście ma znaczenie kto w kogo uderzy? Przecież kierowca ewidentnie wymusił pierwszeństwo, spowodował zagrożenie bezpieczeństwa ruchu i doprowadził do kolizji. To prawda, że to on został uderzony, ale ze swojej winy, więc dlacego nie został ukarany? Gdyby rzeczywiście on uderzył w 'elkę' dlaczego wtedy WSZYSCY dostaliby mandat? Na jakiej podstawie ukaraliby kursanta i instruktora?
Aha, jeszcze jedno: jeśli 'elka' naruszy przepisy (ewentualnie uczestniczy w kolizji) czy policja ma prawo karać mandatem instruktora?