Jechałem ostatnio (ze znajomymi rowerami, a jakże) Nowem Światem w Warszawie podczas przemarszu jakiejś demonstracji. W związku z tym, część skrzyżowań, w tym duże Rondo de Gaulle'a, były obstawione przez policję, która sterowała ruchem. O ile na rondzie była drogówka, tak na mniejszych skrzyżowaniach ruchem sterowali policjanci z innych formacji (tak sądzę po braku białej czapeczki).
Teraz dwie sytuacje...
1) Rondo de Gaulle'a, cztery miejsca przecięcia kierunków ruchu, na każdym odrębna sygnalizacja i oznakowanie poziome.
Startujemy stąd: https://goo.gl/maps/KAFMLdAg86k. Po lewej, na wcześniejszych światłach widzę kątem oka policjanta, ale przed sobą już nie, a zapala się zielone. Za światłami stoi autobus który nie zjechał ze skrzyżowania (generalnie ruch poprzeczny stoi i nikt nie wjeżdża z lewej), ale mogę przejechać za nim i zjechać przed zapaleniem się czerwonego. Ja przezornie stoję, bo szukam policjanta dla mojego kierunku, ale jeden z kolegów pojechał (bo w końcu miał zielone). Okazało się, że policjant stał między jezdnią a torami i po prostu nie było go widać bo był zasłonięty przez autobus.
Kto ponosiłby odpowiedzialność podczas ewentualnej kolizji, jakby ktoś z lewej ruszył?
2) Na jednym z mniejszych skrzyżowań ruchem steruje jakiś policjant z czerwonym mieczem świetlnym, bez białej czapki. Stoi przodem do mnie, więc się zatrzymuję, z lewej ktoś nadjeżdża. Wtedy policjant, ciągle stojąc przodem, pokazuje prawą ręką (opuszczoną przy ciele, lekko zgiętą w łokciu, samą dłonią) żebym jechał. Pałko-lizako-latarką wykonuje ruchy, jakby się nią drapał po tyłku. Skrzyżowanie bez sygnalizacji, typu T, miałem D-1. Czyja wina w razie kolizji? Ja rozumiem (teraz, po zastanowieniu), że on tam był wyłącznie po to by blokować/przekierować ruch jak będzie już szła demonstracja (czyli za kilka-kilkanaście minut), a nie żeby regulować moje pierwszeństwo nad tym z lewej, niemniej jednak polecenia wydawał...
Dałoby się to jakoś udowodnić bez nagrań? Przecież raczej by się nie przyznał że coś źle pokazał...