Witam serdecznie wszystkich użytkowników forum.
Dzisiaj miałem swój pierwszy egzamin na prawo jazdy kategorii B, niestety go oblałem, ale nie o powodach oblaniamowa. Mowa będzie o egzaminatorze, który wydał mi się po prostu dziwny.
Pierwsza sytuacja, jedziemy sobie trzypasmówką i pada komenda "na następnym skrzyżowaniu skręcamy w lewo". No to ja pyk na lewy pas i jedziemy. Pojawia się taki niebieski znak pionowy obrazujący ułożenie pasów. Trzy pasy ruchu, prawy pas do skrętu w prawo, dwa pozostałe prosto. Za tym znakiem jest skrzyżowanie, ale jako pasa do skrętu w lewo nie ma, to lecę prosto do kolejnego skrzyżowania (będącego kawałem dalej) bo wydaje mi się, że ślepy nie jestem i znaki jednak rozumiem. Myślałem że może egzaminator się pomylił czy coś, ale nic z tego. Przejeżdzamy to pierwsze skrzyżowanie, a egzaminator zdziwiony się pyta czemu nie skręciłem. Mówię mu że na podstawie znaku pionowego nie mogłem skręcić bo z żadnego pasa nie mogłem wykonać tego manewru. Co się finalnie okazało? Na jezdni był wymalowany pas do skrętu w lewo (mega krótki, praktycznie zmyty, ale co tam, miejscowi się już nauczyli więc po co coś poprawić), a na znaku pionowym obok tego pasa już nie było.
Druga sytuacja, ruszanie - na początku egzaminator nic nie mówił, ruszałem sobie spokojnie ze sprzęgła a potem z dodatkiem gazu. To ruszanie nie jest może najszybsze, ale robię je naprawdę płynnie i relatywnie szybko, instruktorwiele razy mnie za to chwalił. Mija 10 minut jazdy a egzaminator ze złością mówi że mam ruszać z gazem od razu "bo się wleczemy". Ok, nie będę się kłócił i na następnych światłąch tak zrobiłem (oh, spróbowałem tak zrobić). Nie wyszło. Mówię mu że jeździłem zawsze ze sprzęgłem przy ruszaniu i że tak umiem dobrze, a on na to, że to nie jest jazda dynamiczna i takie tam. Trochę się wystraszyłem, żeby przez to nie ubić egzaminu. Przy każdym ruszaniu sapał i narzekał na to. Co jakiś czas chciałem tak ruszyć, no ale jak wiadomo, ciężko nauczyć się czegoś w 15 minut na dodatek podczas egzaminu. Powiedziałem mu tak, a on zaczął gadać coś na mojego instruktora, że kto normalny to tak uczy jeździć. Pytam się go czy przez ruszanie na sprzęgle można oblać, a on mówi że tak, gdy będzie mi gasło auto. Na to ja mu mówię, że na jazdach zawsze tak ruszam i nigdy mi nie gaśnie, a on na to żebym się nie usprawiedliwiał bo szkoła powinna mnie nauczyć tego. Pogadane.
Trzecia sytuacja - Jedziemy sobie 50 km/h przez miasto, nagle przejazd kolejowy z zaporami, a kawałek dalej bez, to ja w obu przypadkach lekko (powtarzam - lekko) zwalniam i się rozglądam. A egzaminator mi na to, że mam w ogóle nie dotykać hamulca tylko jechać tak jak jechałem, a jak wyjedzie mi pociąg to wtedy w podłogę. Dokładnie takie zdanie powiedział. Dodam jedynie, że tory były w takim miejscu, że budynki ograniczały mocno widoczność. Faktycznie wyborny pomysł z tym ewentualnym hamowaniem na ostatnią chwilę.
Czwarta sytuacja - Lecimy sobie 70 km/h na estakadzie, mam zjechać na prawo i zjechać z estakady pierwszym zjazdem. Kawałek przed zjazdem ograniczenie do 50 km/h. No to ja elegancko zwalniam do 50, a egzaminator się wyrywa i mówi że po co ja hamuję. Ja mu na to, że gdybym wjechał z prękością 70km/h za ten znak to momentalnie mógłby mnie oblać. A on na to - "Gdybym chciał to i tak bym cię już oblał". Czyli co? Za pozwoleniem egzaminatora można łamać przepisy? Czy po domniemanym oblaniu można robić co się chce? Szkoda, że nie pozwolił lecieć na czerwonym na największym skrzożowaniu w mieście...
Piąta sytuacja - Po części dotyczy tego ruszania z gazem. Stoimy w ruchu miejskim na swiatłach (nachylenie dosyć spore), ja delikatnie trzymam hamulec i przygotowuję się do ruszenia. A on mi mówi żebym zaciągał ręczny i szkował już sobie gaz do ruszenia. Ja mu mówię, że jak ruszam ze sprzęgłem to puszczam je do momentu brania i puszczam hamulec, dodaję gazu i jadę (robię to bardzo sprawnie i autko nigdy nie gaśnie), a on znowu coś o tym że to nie jest właściwa dynamika jazdy i jakieś formułki.
Błąd decydujący o wyniku negatywnym miał miejsce gdzie indziej i to z mojej winy, więc tego nie poruszam. Nie chcę tutaj także narzekać na tego egzaminatora, bo po wszystkim jeszcze kilka minut siedziliśmy w aucie i rozmawaliśmy sobie o egzaminie, okazał się bardzo wyrozumiałym człowiekiem i mówił co poprawić. Mówił że bardzo dobrze i płynnie jeżdżę, że już na placu widział, że wiem o co chodzi i czuję się pewnie na drodze, ale dopiero w połowie jazdy robiłem głupie błędy i że jeśli je poprawię to przy drugim egzmainie bez problemu zdam. Chciałem jedynie się was zapytać, drodzy użytkownicy, czy te wszystkie punkty które wymieniłem są normalne u egzaminatorów? Trochę to wyglądało jak jazda z typowym instruktorem tylko w trochę gorszym klimacie. Ktoś wyjaśni jak to jest z tym ruszaniem na egzaminie? A może ja mam jakieś braki w znajomości przepisów?