Witam..
Otóż. Zapisałem się do szkoły nauki jazdy. W lutym zacząłem chodzić na teorię. Pierwszą jazdę po okolicy miałem w Wielki Czwartek (koniec marca).
Jeździłem może 40 minut, bo mój instruktor z tych 2 godzin przeznaczył 30 minut na papierosa + obsługę, a 30 na to że się spieszy i wgl. Miałem to w nosie. W końcu jeździłem sporo czasu traktorem i jakieś tam pojęcie o samochodzie miałem kilka razy go prowadziłem.
Potem pojechałem na Gorzów. Średnio mi to szło, ale w sumie to początek. Powoli zacząłem łapać o co chodzi i mając 18 godzin zdałem egzamin teoretyczny za 1szym razem.
Oczywiście te 18 godzin, to tylko teoretycznie jakbym miał odliczyć czas na papierosy, na przyjazdy na WORD itp. to wyszłoby źle. Tego samego dnia pojechałem z drugim instruktorem(szefem), któremu <&%#$@> się czas i po 40 minutach zjechaliśmy do miasta i zaczęliśmy po okolicy jeździć, powiedział że mu się pomyliło, ale tutaj się naucze jeszcze lepiej niż w Gorzowie. No dobra przerwa 3 tygodnie, 10 godzin do końca i egzamin praktyczny na 27 czerwca.
Rozpocząłem jazdami 16 czerwca w dzień meczu Polska vs Niemcy, braki jeszcze były, ale powoli szło. Progres nastąpił dzień później, śmigałem na prawdę super. Wszystko szło na prawdę w porządku i nie przeszkadzało mi to, że regularnie 15 minut traciłem na postoje, fajki itp. Potem jazda we wtorek, kolejny super dzień, coraz większa pewność, że dam radę za pierwszym. W środę dostałem wiadomość, że jadę z drugim instruktorem, zostały mi 4 godziny, mówię okej. Aż tutaj nagle.. Spóźnił się 30 minut, czekałem już 11:30 gorąco, ale dobra jedziemy 15 minut, nie jest źle, zawiozłem go do urzędu skarbowego, wyszedł po godzinie.. Ja czekając na słońcu.. Zniszczyłem się chyba wtedy, wracając do domu z Gorzowa <&%#$@> koszmarne rzeczy, no ale to dobra... Szkoda, że tylko wpisał mi 1,5 godziny, ale nie będę mówię specjalnie dyskutował. Następny dzień, ostatnia jazda, znowu z nim... Koszmarne 2 godziny z hakiem, nic a nic nie wychodziło, czułem się jakbym miał 10 godzin jazdy za sobą w życiu, ale dobra... Kazał mi wykupić 3 godziny przynajmniej, bo według niego miałem taki potencjał, że gwarantowałem zdanie za 1szym. Pojechałem w piątek z instruktorem numer 1, tam już przeszło to szczyt wszystkiego. Trzy godziny, a jechałem może półtora?! Najpierw do urzędu, potem WORD, fajeczki, odwożenie na przystanki, a na sam koniec wjechałem na łuk mimo że z tym nie miałem problemu, kupił mi loda, żebym zjadł bo gorąco itp. I wszyscy byli zadowoleni tylko nie ja...
27.06 - I Egzamin
Miałem go na 9:30, O 8:00 przyszedłem do swojej szkoły jazdy, bo miałem z nimi pojechać, co się okazało instruktor numer 1 nie przyjechał do pracy na czas, kwitował to tym że był u lekarza, ale i tak się nie dostał. Przyjechał o 9:00, a jako że do Gorzowa jedzie się około 30 minut, już mnie zaczął stres żżerać czy zdąże czy mnie nie wywołają wcześniej. Przyjechałem 9:28 koło Wordu, wybiegłem i akurat miałem egzamin. Trafiłem na gościa, który podobno wcześniej najwięcej ludzi przepuszczał, ale trafił na dywanik i teraz zaczął więcej oblewać.
Trafiłem na obsłudze olej i awaryjne. Z olejem był kłopot, bo mimo że robiłem tysiąc razy obsługę z instruktorem numer 1, to nigdy nie wyciągał oleju i nie pokazywał mi tego poziomu min i max, mówił że samo powiedzenie wystarczy. Za 1szym razem źle wskazałem, a za 2gim się przyżegnałem i przypomniałem sobie jak to jest chociażby w samochodzie mojego ojca. Stres już był ogromny. Awaryjne luzik. Z łukiem nigdy nie miałem problemu, ale noga tak drżała, że zacząłem się bać, ale niesłusznie bo zrobiłem to pewnie. Na wzniesienie wjeżdżając kolejny stres. Samochody na egzaminach to diesle i nie miałem tego wyczutego. I Próba - cofnął mi się do tyłu, więc za 2gim razem dałem mu w <&%#$@> ponad 4 tysiące obrotów i jakoś poszło.
Potem chwilę po mieście, nie wykonałem polecenia żeby zawrócić, tylko pojechałem w lewo, upomniał mnie, potem kazał zawrócić, zrobiłem to, skręcić pierwszą w prawo, nie skręciłem, dałem drugą w prawo, ostrzegł mnie znowu. Potem parkowanie, wszystko git, tylko w złą stronę wycofałem więc, kazał mi zawrócić z użyciem infrastruktury, zrobiłem to. Druga próba parkowania, znowu dobrze zaparkowałem, ale przy wyjeździe zacząłem za szybko odbijać koła i wpisał mi negatywny za zagrożenie kolizją przy opuszczaniu stanowiska. No nic, w końcu I próba
Dokupiłem 4 godziny na których znowu wyglądałem bardzo dobrze, nie wiem po co znowu wjeżdżałem na plac, ale widocznie instruktor był głodny itp.
22.07 - II egzamin
Trafiłem na dziadka, który wcześniej jako jedyny przepuścił na 12 osób tego dnia egzaminowanych. No nic pojechaliśmy na placyk, Obsługa rach-ciach. Łuk - noga drżała, ale znowu bez problemu. Wzniesienie, tym razem bez żadnych, już wyczułem auto absolutnie. Pojechałem w prawo i jazda. Miałem skręt w lewo na torach i za szybko zmieniłem pas, przez co ciachnąłem linie. Jeździłem po mieście już jakieś 15-20 minut i na strzałce warunkowej popełniłem błąd, nie skręciłem 1sze w prawo tylko jechałem zgodnie z nakazem jazdy z lewej strony znaku, a jak wiadomo warunkowa to 1sza w prawo i wszystko poszło się rypać, a szkoda, bo już miałem dużo w głowy. Egzaminator potem mnie chwalił itp., ale na co mi to..
27.07 - III Egzamin
Tym razem udało się wcześnie wykupić egzamin. Wziąłem sobie 2 godziny wczoraj jazdy, śmigałem okej, były jakieś błędy, tylko po co znowu na placyk... 15 minut?! serio?! bo on jeszcze poszedł sobie kupić jedzenie..
Byłem przedostatni w kolejce i zamiast o 13 zacząć, zacząłem o 13:50. Trafiłem tym razem na kobietę. Obsługa rach-ciach. Na łuku już nawet noga nie drżała, wzniesienie już nawet przy 2000 obrotów, bo tak pewnie się czułem. Pojechałem parkować, tym razem już absolutnie pewna sprawa i na rondzie miałem zawrócić. Zwątpiłem w siebie, chciałem poczekać, czekałem, aż w końcu widzę z lewej stoją, to mówię jadę, aż tutaj na rondzie koleś śmignął tak szybko, po hamulcach i do widzenia. Mówiła, że ona widzi jak mnie stres żżera itp. że placyk tak fajnie, że kontrola nad autem, ale nie miała wyjścia, są kamery..
No nie wiem, co ja mam zrobić, jeździłem bez prawka na wiochach, radziłem sobie, ale przychodzi Gorzów i nie mam wyczucia kiedy wjechać na to rondo, Mając 39 godzin jazd za sobą, instruktor powinien mnie przygotować na przynajmniej bliską szansę tego zdania... A co jest... Ja ciągle zawodzę... Chciałbym chyba zmiany, spróbować innego i mam w planach zmienić szkołę jazdy.. Wstyd przed kolegami, wstyd w szkole... Bo miałem przyjechać na rozpoczęcie roku... Ze szkoły najczęściej wracam 7 km z buta, bo w domu nikt nie ma czasu. Czy na prawdę powinienem sobie darować.?! Ja chciałem, ale brat poszedł i wykupił mi egzamin, bez gadania na 23 sierpnia... Panie i Panowie pomóżcie jak tutaj psychicznie uwierzyć w siebie w jakikolwiek sposób, bo ja mam chęć jedynie zabić się... Boje się teraz że nigdy tego nie zdam...