W grudniu zdawałem egzamin.
Wiem, że egzaminatorzy są różni, ale ten, który mi się trafił, był miły, w porządku, poza jedną rzeczą:
Jeżeli ja popełniłem jakiś błąd (tego typu, że drugi raz taki błąd to egzamin niezdany, ale nie przerywany), to nie uzasadniał, dlaczego. Zdawałem 1 grudnia, drogi były trochę mokre i śliskie, a uczyłem się w sierpniu i przy hamowaniu powiedział, że za ostro hamuję jak na te warunki na drogach. Nawet na moje pytanie, czy mógł się poślizgnąć, czy gdzieś uderzyć, odpowiedział, że za ostro hamowałem i to jest błąd, ale nie powiedział co mogło się zdarzyć.
Druga rzecz, to niepotwierdzanie kierunków jazdy. Egzaminator powiedział jakoś tak "tam gdzie się kończy ulica skręcić w prawo". Jechałem drogą podporządkowaną i na końcu (egzaminator wydał to polecenie będąc ponad 100m przed tą krzyżówką) był znak "ustąp pierwszeństwa" i skrzyżowanie "T" z drogą główną w poprzek. Ponieważ było kilka zjazdów do osiedla i na parkingi, zapytałem "czyli tam, gdzie jest znak ustąp pierwszeństwa?", ten odpowiedział "na końcu ulicy, tak, jak pan rozumie na końcu ulicy" czy jakoś tak. Oczywiście, skręt był za znakiem "Ustąp pierwszeństwa", tak, jak myślałem.
Wielokrotnie, jak dojeżdżałem do skrzyżowania i pytającym głosem mówię kierunek (tak dla pewności, w którą stronę egzaminator chce jechać ze mną), to ten milczał, nawet, jak jeszcze była możliwość zmiany pasa lub z danego pasa można było jechać w dwa kierunki.
Ja zdałem, jestem zadowolony, nie mam zastrzeżeń, nie wnosiłem żadnego odwołania, bo po co.
Czy powyższe zachowanie według Was jest w porządku? Według mnie nie bardzo, a wszystko nagrało się na kamerach i jakby co, groziłaby mu utrata roboty w WORD, jakby tak z każdym robił (nie tylko ze mną). Słyszałem, że egzaminator ma obowiązek rozwiewać wszelkie wątpliwości odnośnie kierunku jazdy i wyjaśniać popełniane błędy.