przez mała_czarownica » wtorek 19 października 2010, 11:11
cześć.
zdawałam wczoraj, po raz 4. doprawdy nie wiem jak to robicie, ale ja choćbym nie wiem co myślała podczas egzaminu to i tak trzęsą mi się nogi i w ogóle.
na pierwszym egzaminie oblałam łuk, bo jak ktoś tu wcześniej napisał też widziałam za dużo słupków. niestety nie wiedziałam wtedy o tym, że i tak mogę wyjechać na miasto, a wyjechałabym bardzo chętnie dla sprawdzenia się.
za drugim razem miałam bardzo sympatycznego egzaminatora, który widząc mój stres powiedział, że powinnam zatrudnić masażystę, żeby nogi mi się tak nie trzęsły. jednak rzekomo wymusiłam pierwszeństwo. nie będę tu wnikać. moim zdaniem trudno wymusić, jeśli samochód już przejechał, ale nieważne.
za trzecim razem facet robił chyba wszystko, żeby mnie zestresować jeszcze bardziej, choć i tak myślałam, że padnę, bo moje serce pracowało w zawrotnym tempie. do dziś nie wiem co zrobiłam źle, ale nie zdałam i miałam szczerze dość.
wczoraj zdawałam ok 21. nigdy nie jeździłam po ciemku, ale nie bałam się ciemności, bo ulice są dobrze oświetlone. od instruktora usłyszałam, że o tej porze jest mniejszy ruch i takie tam. egzaminator zabrał mnie w takie miejsce, gdzie oczywiście był ruch jak cholera. po raz kolejny rzekomo wymusiłam pierwszeństwo. ale to też nieważne.
głównie chodzi mi o to, że jak już komuś uda się powiedzmy opanować ten stres, to później pisze innym, że "wrzuć na luz" i takie blablabla. ja wrzucałam za każdym razem, mówiłam sobie "to tylko egzamin, zdam to zdam, nie to nie", powtarzałam "umiem jeździć, dam radę" i już 4 razy się nie udało. ktoś napisał, że egzaminator go uspokoił czy jakoś tak - i super, tak właśnie powinno być, ale w większości przypadków tak nie jest.
wyjeździłam z moim instruktorem już 40h! i wiem, że nie potrzebuję więcej, bo dobrze jeżdżę. jedyne o co mnie czasem upominał to to, żeby wolniej jechać na zakrętach, bo mogę się nie wyrobić.
czekolada i orzechy przed egzaminem? guzik prawda. wpieprzyłam całą i jakoś nie było mi z tym lepiej. może jestem jakimś fenomenem.
po swoich znajomych widzę, że ten egzamin to kwestia szczęścia - jedna kuzynka kompletnie nie umie jeździć, nawet wyjechać tyłem z bramy, na skrzyżowaniach jeździ na czerwonym, nie patrzy w ogóle co robi i zdała za 1 razem. z kolei moja siostra i ja nie mamy najmniejszych problemów z jazdą, a żadna z nas nie zdała. trzeba mieć szczęście, żeby trafić w jakieśtam miejsce w odpowiednim czasie. trzeba mieć szczęście, żeby egzaminator był jak to pisaliście NORMALNYM człowiekiem. ja nie zrzucam winy za swoje porażki na egzaminatorów, ale zdecydowanie uważam, że poza szkoleniem na egzaminatora powinni być też szkoleni na jakichś pedagogów, ludzi z podejściem, wyrozumiałych i co najważniejsze takich, którzy nie będą dodatkowym czynnikiem stresogennym dla egzaminowanego.
dziękuję.