Czy pomyśleliście kiedyś, że sposób zdawania prawa jazdy obecnie jest na prawdę dziwny?
Czy fakt zdawania prawa jazdy po X razy, często przez osoby dobrze przygotowane jest sensowny?
Jeśli nie to gdzie leży problem?
Ja bym powiedział, że:
po 1. w otoczce całego egzaminu, ścisłych zasadach i sztywnych regulacjach prawnych;
po 2. w szkoleniu - zamiast uczyć rzeczy praktycznych uczymy się jaki gazik trzeba podłożyć pod daną ranę o czym rzecz jasna zapominamy błyskawicznie po zdanej teorii.
Czy nie lepiej uczyć kultury jazdy i praktycznych aspektów (np. jazda "na suwak"), a egzaminatorów nastawić na pozytywne podejście i rozsądek w ocenianiu zamiast ścisłego wyłapywania i wyliczania np. tzw. "małych błędów"? Kiedyś tak było - egzaminator wykazywał większą tolerancję i na pewno nie wypuszczano gorszych kierowców niż teraz, ale zapewne za mało zarabiano...
Zdaję sobie sprawę, że przyrost liczby kierowców oraz samochodów jest niewspółmierny do przyrostu dróg i parkingów (ogółem infrastruktury drogowej), ale utrudnianie zdania prawa jazdy (vide nowe zasady od 2009, które zakrawają o paranoje) nie jest rozwiązaniem!
Jak to wszystko ma się do zagranicznych wzorców? No cóż... w większości znanych mi krajów jest łatwiej, przejrzyściej i przede wszystkim SZYBCIEJ ORAZ TANIEJ (USA, Anglia). Wypadków więcej raczej nie ma, a ludzie są rozsądniejsi, drogi lepsze. Są rzecz jasna wyjątki - np. we Francji luz i samowolka panująca na drogach to przegięcie w drugą stronę. Nie wiem jak tam wygląda przyznanie prawa jazdy, ale przypuszczam, że bardzo prosto. Inna sprawa, że społeczeństwo zamożniejsze i małe stłuczki to dla nich nie koniec świata ;)
W sumie w Polsce też mogłoby być szybciej gdyby niektórzy po kilkanaście razy nie zdawali. Rzecz jasna pomijam przypadki tragiczne, które mają wybitny antytalent i jeździć nie powinny - wtedy jest to w pełni zasadne, ale to jest na prawdę skrajny margines.
ps. Tak, zdawałem kilka razy.