Pozwólcie podzielić się dobrą nowiną :). Miałem dzisiaj egzamin poprawkowy na prawko. Za pierwszym razem dałem się głupio przypałać na nieuwadze na mieście i na kolejne podejście musiałem czekaż aż cały miesiąc. Do tego trafiła się bardzo szczęśliwa data 13 kwietnia. No ale ja się nigdy z góry nie poddaję więc postanowiłem spróbować:]
Grupa "poprawkowiczów" liczyła 4 osoby. Zestaw manewrów losowała kobieta, pierwsza z listy. Nie wiem co z niej za cielę, ale jak można wybrać zestaw z samego środka? Dobrze widać było, że egzaminator ma karty ułożone numerkami - a wówczas wiadomo: bierze się drugie z prawej albo drugie z lewej. A ta paniusia z uśmiechem na ustach zafundowała nam parkowanie prostopadłe przodem i zawracania. Bóg jej to zresztą w dziedziach z góry wynagrodził. Wyglądała na ciężarną ;).
Po jakimś czasie - a czekać trzoszkę trzeba było - zostałem wywołany. Doszedłem do auta, nikogo w środku. Wsiadłem, bardzo spokojnie wyregulowałem lusterka (spędziłem na tym z 5-10 minut), potem przyszedł egzaminator. Miałem ruszyć. Auto zgasło. Już wtedy ogarnęły mnie czarne myśli. Ale nic, dodałem gazu i ruszyłem.
Stanowisko numer dwa, wjechałem, rękaw jakoś sie udał. Nie powiem, że cudnie, bo jechałem z pamięci. W pewnym miejscu wydawało mi się nawet, że coś przychaczyłem ale w lusterkach nic takiego nie zauważyłem a auto jechało dalej więc co się miałem martwić. Potem prostopadłe przodem. No tu już był przewał. Wycofałem sobie, wjechałem na odpowiedni fragment placu. A tu mi koleś wyskakuje i mówi, że tak się nie wjeżdża, ale że potraktuje to jako korektę i że mam jechać. No to jechałem :). Też się dało. Ufff....
Zawracanie - poszło. Wyjazd na miasto. Tu się tak naprawdę zaczęło. Gostek był spoko, starszy facet, widać, że nie chciał mnie "udupić". Kilka razy nawet spokojnie dał mi pewne wskazówki. Myślałem, że na koniec będzie mnie z tego rozliczał, ale gdzie tam :). Dwa razy przypomniał mi o kierunkowskazach, gdy nie wiedziałem gdzie jechać to spokojnie tłumaczył jaką drogę ma na myśli, przy najtrudniejszym skręcaniu wskazał nawet pas, na który powinienem wjechać. Byłem w szoku, gdyż trudniej jeździło mi się ze swoim instruktorem :). Egzaminator oszczędził mi zawracania (no może z wyjątkiem banalnego manewru na jakimś odludziu). Poza tym miałem szczęście, bo skrzyżowania robiły się tak jakoś puste gdy do nich dojeżdzałem.
Po powrocie do WORD-u miałem jeszcze tylko zaparkować auto. Koleś wskazał mi miejsce, które okazało się zajęte. Jeszcze się z tego tłumaczył i przepraszał :). Cofnąłem, ustawiłem pojazd. "Wynik pozytywny". Kamień z serca :)
Mam nadzieję, że forum nie zaśmieciłem :]