Witajcie,
od pewnego czasu podczytuję to forum, a dzięki wpisom użytkowników odważyłam się podejść do kursu. Za wszelką Waszą wiedzę i motywację wielkie dzięki!
Chciałabym prosić o obiektywne spojrzenie na moje trudne początki kursu.
Krótko, na czym stoję:
1,5 tygodnia temu miałam pierwszą lekcję (kursuję w Warszawie), prawie 2h (tyle trwa 1 lekcja) omówienia wszystkiego co na egzaminie, czyli światła, silnik, fotel, lusterka, biegi, sprzęgło i pierwsze toczenie auta po parkingu. Drugi dzień, pół godziny sprawdzenia wiedzy z pierwszej lekcji i 1,5h pierwszej jazdy, czyli ślimaczenia slalomem pomiędzy chodnikami
Trzecia, czwarta i piąta lekcja już na mieście.
Każda lekcja odbywa się w innym aucie (ten sam model, Fabia), z innym instruktorem. Niewątpliwa zaleta jest taka, że poznam różnice między samochodami, wiadomo, więcej luzu, zużycie, itp... Dodatkowo obca osoba będzie na egzaminie, a po kursie z różnymi instruktorami powinnam się oswoić z faktem pokazania swoich umiejętności przez egzaminatorem. Dodatkowo, każdy wnosi więcej wiedzy. Tak to widzę. Ale czy tak być powinno? Czasami myślę, że to dodatkowo obciąża mnie stresem na samym początku, a i praktyka różnych instruktorów miesza w głowie.
Bywa, że lekcje mam 3 dni pod rząd (od samego początku ruszyłam w takim maratonie).
Na pierwszej lekcji pierwszy raz w życiu trzymałam kierownicę, pierwsze prowadzenie auta, a przy tym ogromny stres, wręcz przerażenie. Myślałam, że na drugiej/trzeciej lekcji już będę spokojnie posługiwała się pedałami, tak, by ze skupieniem stosować się do znaków, by zacząć je w ogóle zauważać. Przed rozpoczęciem kursu zaczęłam robić testowe egzaminy, a wyniki co drugi raz dawały pozytyw! Na drodze to się zmienia diametralnie. Znam znaki, ale ze stresu w połączeniu z prędkością jazdy gubię się, mam problemy z poprawną jazdą, ba, nie dostrzegam znaków, bo skupiam się na tym, by nie wjechać na inne auta - 60km/h to dla mnie szybko przy dużym ruchu
Przejazd przez torowisko to istny paraliż.
Odruchowo bezmyślnie przyspieszam albo jadę za wolno, bo skupiam się na nie wjechaniu komuś..., dopiero dziś (na 8 godzinie jazdy) zaczynam ogarniać w jakim tempie, kiedy zmieniać biegi. Kierunki od początku zmieniam bezbłędnie (nie mylę kierunków), choć często z wątpliwym opóźnieniem.
Koperta wychodzi akceptowalnie.
Kiedy jadę po placu, jest spokój, ładnie ruszam i hamuję. Na mieście stres bierze górę. Zdarzyło mi się 2 razy ruszyć z piskiem (mina instruktora bezcenna!
) Bywa, że silnik gaśnie, czego nie miałam na 2 pierwszych lekcjach.
Powiedzcie proszę, mając doświadczenie, czy to za kółkiem, po swoich kursach, czy będąc instruktorem, jak oswoić się z jazdą po mieście? Jak pozbyć się stresu, albo raczej kiedy to mija (najczęściej, jakaś porównawcza linia upływu lekcji)? Zdaję sobie sprawę, że nie od razu Rzym zbudowano i potrzeba wiele praktyki, ale czy to nie przesada, że kursant po takim czasie ciągle nie porusza się płynnie między pasami, zmieniając sprytnie samodzielnie biegi? Przede mną 20h lekcji, a właściwie 30h w pakiecie rozszerzonym. Mam wrażenie, że moje tempo nauki jest bardzo powolne, a 50-60h wcale nie będzie przesadą... Jak to wszystko ogarnąć, wczuć się i zacząć koordynować ruchy? Jakiś magiczny, cudowny sposób?
Jak się przełamać i zacząć po prostu jeździć, bezpiecznie i dynamicznie?
Mimo wszystko jazda jest dla mnie wielką frajdą! Żeby nie było, że podświadomie nie chcę
Będę wdzięczna za wszelkie sugestie i wskazówki.
Pozdrawiam towarzystwo