Witam!
Z racji tego, iż nie mam komu się wyżalić na temat mojej pierwszej "tragicznej" jazdy, więc postanowiłem zamieścić swoje odczucia w internecie na tymże forum.
Wykłady trwały tydzień. Codziennie po cztery godziny wykładów, przykładałem się jak mogłem, słuchałem wszystkiego, jednym słowem, byłem jak zahipnotyzowany. Wszelakie ćwiczenia też sobie w domu porobiłem, większość tzw. "krzyżówek" problemu mi nie sprawiła, jednak ćwiczenie na papierze ma się nijak do sytuacji na drodze! Zacznę od początku.
Idąc na pierwszą jazdę czułem się, jakbym szedł do WORDU na egzamin. Nogi z waty, trzęsące się ręce, ścisk w żołądku i oczywiście ta wielka niepewność - nigdy nie siedziałem w aucie, więc miałem wrażenie, że dostane od instruktora "opieprz" właśnie za bycie takim niedoświadczonym. Wtrącę tylko, że na codzień osobą nieśmiałą nie jestem, nie wstydzę się porozmawiać z kimś, kogo nie znam, załatwić jakąś sprawę w miejscu pełnym nieznajomych mi ludzi, jednak tutaj było trochę inaczej. Na początku instruktor wszystko mi wytłumaczył, poustawiałem lusterko, fotel, trochę oswoiłem się z autem na parkingu, po czym zapaliłem. Cały czas byłem mocno zestresowany, bałem się, że instruktor pomyśli, że jestem jakąś społeczną niedorajdą. Strasznie trudno mi się jechało, ponieważ noga (szczególnie przez pierwsze 20 minut) bardzo mi się trzęsła. Nie wiedziałem kiedy zmienić bieg, często o nim zapominałem - toteż instruktor często mi przypominał. Może wam się wydać śmieszne - ale ani razu nie pamiętałem o kierunkowskazie :oops:. Z hamowaniem też nie było tak miło, ponieważ albo za mocno, albo przez tą trzęsącą się nogę nie mogłem hamować, o sprzęgle już nie wspomnę, ponieważ też pozapominałem... Co prawda moja pierwsza trasa była banalna, bez żadnych urozmaiceń, praktycznie prosta droga w tę i z powrotem, tylko jedno skrzyżowanie pojawiło się na drodze, a ja oczywiście zacząłem panikować, ponieważ nie wiedziałem czy jechać, czy analizować kto ma pierwszeństwo, kto jest na drodze z pierwszeństwem ... Przejechałem bez problemu, ale to było chyba wielkie szczęście.
Zapewne to są tylko moje subiektywne odczucia, gdyby ktoś spojrzał na mnie z boku nie powiedziałby, że jestem wyjątkowo beznadziejnym kierowcą i nic ze mnie nie będzie, ale mi to w głowie siedzi i nie mogę się tego pozbyć. Jeżeli tak dalej pójdzie, to egzaminu nie zdam w ciągu najbliższych 10 lat. Tragedia!
Czy ktoś jeszcze prócz mnie był taki "zesrany" podczas swojej pierwszej jazdy? Czy to tylko ja jestem taką ... niedorajdą?