Opowiem wam o moim głupio niezdanym egzaminie. Będzie to dotyczyło jedynie placyku i jedynie łuku bo nie dali mi się dalej wykazać :) . Za pierwszym podejściem przejechałam cały "rękaw" bezbłędnie i nawet zatrzymałam się w odpowiednim miejscu. Moje szczęście nie znało granic ale gdy spojrzałam na egzaminatora wiedziałam ze coś mu nie pasuje... Pan podszedł do mnie, popatrzył w oczy i powiedział: "Prosze powtórzyć, bo płynność jazdy nie została zachowana". Ja na to: "Proszę???". A on: "Na łuku zatrzymała pani samochód. Koła się nie kręciły"... :o Zaskoczona byłam, pomyślałam, że może i faktycznie się tam zatrzymałam ale jeśli nawet to trwało to jakieś ułamki sekund. "No dobra, powtórzę, skoro tak chce." (tak sobie pomyślałam). Moje drugie podejście wykonałam w ekspresowym tempie, nie najechałam na nic i nie ma mowy żeby ktokolwiek dopatrzył się tam zatrzymania. Podczas jazdy do tyłu, już po prostej, noga na sprzegle zaczęła mi niesamowicie drżeć (stres!!!) nie mogłam tego opanować, mimo to zatrzymałam się w odpowiedniej odległości od tej magicznej lini zatrzymania. Uśmiechnęłam się z do pana instruktora i... moja drżąca noga sama zwolniła sprzegło, w wyniku czego samochód pojechał jeszcze z 15 cm do tyłu. Na to pan instruktor: "po co pani znowu ruszyła? teraz to ja nie mogę tego pani zaliczyć! a dobrze było...! :( ". Wysiadłam z autka i zobaczyłam, że obrys samochodu wystaje jakieś 5 cm za linię zatrzymania.............
Zła jestem wyłącznie na siebie, bo trzeba było podejść do tego egzaminu zupełnie na luzie. To nie matura czy egzaminy wstępne na studia, tu nie ma żadnej presji. Nikt nie musi zdać od razu. Ważne żeby kiedyś...
Z drugiej jednak strony to ten facet trochę przesadził z tą płynnością jazdy za pierwszym razem, no nie?